13. Pójdę po whiskey

466 80 102
                                    

Idiran skulił się na sofie, kiedy zdał sobie sprawę, że znajduje się w bogatej posiadłości zupełnie obcych ludzi. Czuł się dziwnie. Zdał sobie sprawę, że nigdy nie przebywał w takim miejscu, gdzie arystokraci oraz inni bogacze mieszkali pośród marmurowych ścian, ręcznie rzeźbionych kolumn i wszechobecnych dzieł sztuki. Posiadał część z tego na co dzień, wbrew pozorom Muzeum Wstąpienia sprawiało wrażenie luksusowego dworu artysty, lecz to była tylko wierzchnia warstwa. Nigdy nie mieli zbyt wielu pieniędzy, a jak takowe się pojawiały, Resiariel bądź Turdian wykorzystywali je na ekspedycje, wykopaliska czy sam zakup eksponatów. Biznes nie zatrzymywał się ani na moment. Cóż, dopóki właściciel nie spłonął wraz z dobytkiem.

Jeden z właścicieli. Jego matka wciąż gdzieś tam była. Prawdopodobnie czterysta kilometrów od Cyklonu. Wiadomości mogły nawet do niej nie dotrzeć; eksplorowała dalej w zupełnej nieświadomości. Idir obawiał się wzroku Resariel, jeśli poznałaby prawdę. Wzdrygnął się na samą myśl.

Rozejrzał się. Pomieszczenie przypominało hol ze względu na jego długość, ale zestawienie różnorodnych mebli i całych tuzinów narzędzi oraz szafek wskazywało bardziej na gospodarcze. Panowała tu głównie biel, mimo braku okien, ściany wystarczająco rozjaśniały wnętrze. Idiran okręcił się po chwili, jednak skrzywił się z bólu, łapiąc za brzuch. Był bez koszulki, a wokół talii miał owinięty bandaż, z delikatnymi plamami krwi.

Twoje pierwsze blizny bitewne, gratuluję.

Jeśli miał być szczery ze sobą, zaczynał gubić się w wypowiedziach Sorotrisa. Nie umiał oddzielić tych szczerych od sarkastycznych. Niemal wszystko mówił tym samym tonem głosu, który wciąż brzmiał jak zlepek dwóch innych.

— Nie ma czego gratulować — burknął w odpowiedzi, upewniając się, że nie ma nikogo w okolicy. Z jednej strony bardzo potrzebował porozmawiać z Sorotrisem, ale nie czuł się wystarczająco bezpieczny. Potrzebował czasu i miejsca dla siebie, lecz i tak postanowił kontynuować. — Nabawiłem się ich dzięki naszej wspaniałomyślnej współpracy. Nie szło nam zbyt dobrze.

Nic dziwnego. Twoja koordynacja pozostawiała wiele do życzenia.

— Zamierzasz zrzucić winę na mnie? Nie możesz. Nigdy w życiu nie walczyłem. Z tego lodu dopiero uczę się korzystać...

Hm, może masz trochę racji. Stanąłeś przeciwko wyszkolonemu przeciwnikowi.

— Przeciwnikowi, który miał nadnaturalne moce. To, że sam je posiadam, nie ma znaczenia — dodał, z jakiegoś powodu próbując usprawiedliwić się przed Sorotrisem. Właściwie czemu? Nie powinien czuć wstydu czy jakieś pokory przed nim. To on miał kontrolę. To ja mam kontrolę, powtórzył w myślach. — Dirin... zaatakowała mnie, bo spaliłem muzeum? Chciała się zemścić?

Wątpię, żeby to było jej prawdziwym zamiarem. Dirin pozostawała wtedy nieobecna.

— Co masz na myśli? — zapytał, podnosząc się do siedzącej pozycji.

Ta czarna istota powstała z zupełnie innego bytu. Zaklęcie bądź klątwa, nie jestem pewien. Wiem jedynie, że paranie się taką magią jest niebezpieczne. Za moich czasów, kiedykolwiek to było, magia miała wiele odłamów, ale nie było też podziałów. Ludzie przekraczali granice i łączyli dwa bądź trzy odłamy w jedno, żeby stać się jeszcze potężniejszym. Jak teraz pomyślę, to możliwe, że to doprowadziło do waszego... Zniesienia. Zbyt dużo mocy wyczerpało naturę.

— A natura się zbuntowała... — dokończył cicho.

Do pokoju wszedł Ewitt, uśmiechając się do Idirana. Wyglądał nieco inaczej, pozbył się kurzu i krwi z twarzy, założył czystą i schludną białą koszulę przykrytą czarną kamizelką, włosy miał zaczesane do tyłu. Wpasował się w atmosferę posiadłości, wręcz przypominał właściciela, gotowego przyjąć gości na ucztę.

Biała zorza (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz