Rozdział 28

2.6K 167 52
                                    

Pov Max

W koszu na śmieci przed moim domem znalazły się jedne z moich butów i pistolet mojego ojca. Do ślubu został nie cały tydzień, co oznacza, że muszę jak najszybciej napisać maila do rodziny Petersonów. Niestety nie byłem już pod wpływem adrenaliny i rany zaczęły mi znowu doskwierać, ale musiałem napisać to jak najszybciej, dlatego szpital zostawiłem na później. Napisałem oficjalny list do ich rodziny by przełożyli ślub na następny tydzień, ponieważ zaczęła mi się ruia. Takiego maila nie mogą odrzucić. Zacząłem wszystko poprawiać by brzmiało podobnie jak pisze mój ojciec. Zajęło mi to dobre półtorej godziny.

Nie sądziłem, że wszystko pójdzie tak gładko. Moi rodzice nie żyją i za parę dni będę dorosły. Nikt już nie będzie mi mówił co mam robić, nie wyjdę za mojego narzeczonego i co najważniejsze będę mógł wieść z Samuelem szczęśliwe życie. Problemem będzie przekonanie rodziny Rutter bym wyszedł za niego, ale mam dużo rzeczy w zanadrzu. A zrobię wszystko by żyć z nim, nawet jeśli oznaczało by to zamknięcie go w ciemnym pokoju, związanie jego rąk, odizolowanie go od wszystkiego i wszystkich oprócz mnie. By oddał mi się w całości i mógł myśleć tylko o mnie. Myśl o tym napawała mnie lekką ekscytacją, ale wiedziałem, że Samuelowi by się to nie spodobało. Nie chciałbym by był na mnie zły, dlatego to by była ostateczność.

Gdy udałem się do mojego domowego szpitala powiadomiłem po drodze każdą służącą by nie wchodziły do pokoju rodzinnych obrad. Może i brzmiało to podejrzanie, ale nikt nic nie będzie mi mógł zarzucić. Są tam odciski palców moich rodziców, służby, a nawet Christophera. Jeśli nawet coś znajdą na mnie to mam pieniądze. Uśmiechnąłem się szeroko, a przechodząca służba spojrzała się na mnie dziwnie. Powinienem się powstrzymywać, ale wszystko idzie po mojej myśli i nie mogę powstrzymać euforii. Nie wyjdę za Petersona i moi rodzice nie żyją, czy nie mam powodu by się cieszyć? Do szczęścia brakuje mi tylko mojego chłopaka.

Szczerząc się, kulejąc i podpierając o ścianę doszedłem do szpitala. Pielęgniarki były przerażone moimi ranami, ale ja to ignorowałem. Byłem w skowronkach i nie chciałem by ktokolwiek przerywał mi rozmyślanie o szczęśliwym życiu z Samuelem. Będziemy się całować, przytulać i razem jeść śniadania. Będziemy mieli trójkę dzieci, bardzo pięknych. Wszyscy będą wyglądali jak mój ukochany. Tylko jak będą się nazywać? Samuel1, Samuel2 i Samuel3? Nie nawet jego dzieci nie są godne noszenia jego imienia, przecież to są tylko jego podróbki, ale cenne podróbki, w końcu będą miały w sobie jego krew. Może jakiś skrót, Sam? Nie, nikt nie będzie się nazywać jak pieprzony Peterson. Czemu muszą mieć tak podobne imiona. Będę mieć problem z wymyślaniem dla nich imion. Gdy rozmyślałem nad tym pielęgniarka zaczęła czyścić mi rany, przez co ból ocknął mnie z moich rozmyślań. Spojrzałem na nią morderczym wzrokiem przez co się przestraszyła, ale powiedziała, że oczyszcza mi rany dlatego trochę boli. Ten rodzaj bólu przypominał mi tortury, przez co przeszedł po mnie nie przyjemny dreszcz i zacząłem się trochę bać.

Nie myśl o tym, nie myśl o tym, nie myśl o tym. Mówiłem sobie tak w kółko, ale nie pomagało to za wiele i bardziej skupiałem się na bólu. Zaczęły mi się trząść ręce samoistnie. Musiałem to wytrzymać, przecież mi pomaga, nie powinienem się bać. Poza tym to nie jest Peterson. Otworzyłem oczy by w moich myślach nie pojawiał się jego psychiczny uśmiech. Zauważyłem jak pielęgniarka trzyma w ręce spirytus. Ten sam jaki miał mój narzeczony. Przeszła mnie fala paniki. Serce zaczęło mi szybko bić. Ciało drżeć. Wyskoczyłem z łóżka przerażony. Nie chce przeżywać tego znowu. Rany zaczęły mnie boleć z powodu gwałtownego ruchu, jedna się rozerwała. Zaczęła z niej lać się krew. Krew której kontrast z moją skórą jest ujmujący. Zalały mnie przerażające wspomnienia.

-Nie podchodź do mnie... Zostaw mnie w spokoju.... Błagam cię... - Zacząłem się cofać. Potknąłem się o jedną  z rzeczy. Upadłem na podłogę. Nade mną stał lekko rozmazany Peterson ze spirytusem w ręce i sadystycznym uśmiechem. Wyciągał do mnie pustą rękę i mówił żebym się nie bał. Nie chciałem by mnie dotykał. Strzepnąłem jego rękę. To na pewno był mój błąd. Teraz mnie ukarze. Odszedł na chwilę ode mnie i wziął w rękę strzykawkę. Nigdy na mnie jej nie używał, ale i tak cholernie się bałem. - Zostaw mnie! Przestań!... Błagam cię! - Jednakże on się nie cofną i po chwili wbił mi strzykawkę w ramię.  Po chwili zacząłem się czuć spokojnie, a serce przestało mi szybko bić. Przed sobą zauważyłem jedną z pielęgniarek. Miała zaniepokojony wyraz twarzy.

Pieniądze to nie wszystkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz