Serce jej dudniło, a twarz pulsowała w rytm zewu krwi, która nerwowo krążyła w każdym fragmencie ciała. Płuca paliły, a liczne rany... nie, ich prawie nie czuła. Adrenalina sprawiała, że ignorowała każdą z powyższych niedogodności. Słyszała coś podobnego do okrzyków bojowych i nie mogła pojąc kto je wydawał, dopóty nie zorientowała się, że robiła to ona. Ta walka dawała jej tak wielką radość, że działała niemal instynktownie. Kopnięcie z prawej, które przeszywało do szpiku kości lodem, zablokowanie ognia z lewej i ponownie atakowanie na prawo.
Obok niej walczyły dwa duchy, Leo i Virgo, którzy chyba byli jej najbliżsi z całej dwunastki. Dopełniali ich drużynę swoją siłą. Osłona Lokiego była świetna w blokowaniu ataków i ich zadawaniu, a różowowłosa pokojówka co rusz kogoś biła. Z całą swoją sadystyczną zawziętością. W końcu obiecała im to, chwilę, w której będę mogli tworzyć prawdziwy zespół, a ona będzie walczyć razem z nimi. Nie będzie się za nimi chować.
Bolały ją ręce od uderzeń w metalową skórę Gazzila i gdzie nie gdzie czuła nie wielkie oparzenia, resztki magii, której nie udało się zneutralizować. Na szczęście przeciwnicy także odnieśli straty, zwłaszcza, że Wendy wciąż była uwięziona pod lodem, a Natsu robił wszystko byleby się do niej dostać. Zawsze stawała mu na drodze. Nie z powodu złośliwości. W końcu chłopak traktował Marvel jak młodszą siostrę. Po prostu odzyskanie zdolności leczenia i wspomagania magii była dla nich kłopotliwa.
Dlatego dalej walczyli, używając wszystkich dostępnych ataków. Tłum wiwatował za każdym razem, gdy dochodziło do piękniejszych pokazów walki wręcz lub zmieszania się ognia i lodu. Zaabsorbowany nią Dragneel nie zauważył nawet, kiedy Sting oznaczył go swoim piętnem. Okręgiem, który wykwitł na jego piersi unieruchamiając go na dobre. Białym i geometrycznym w swej prostocie.
Zdezorientowany Natsu próbował się ruszyć, ale na to było już za późno. Mógł poruszyć jedynie ustami i zamrugać. Krzyknął, w głębi duszy szarpał się niemiłosiernie i nie przynosiło to żadnych efektów. Dlatego wpadł na pomysł wypalenia runu własnym ogniem, tak jak Lucy pokrywała lodem swoje ciało. Nie zdążył się do tego zabrać. Osunął się niemrawo na ziemię po wydaniu zduszonego jęku.
Dziewczyna korzystając z okazji uderzyła go mocno, bardzo mocno w żuchwę, dzięki czemu wywołała chwilowy wstrząs mózgu*. A przy tym utratę przytomności.
Na polu bitwy pozostał sam żelazny smoczy zabójca. Bynajmniej nie zamierzał się poddać. Jeśli dołączenie do Fairy Tail czegokolwiek go nauczyło to tego, że za niektóre rzeczy warto było walczyć. Po siedmiu latach gnębienia pozostałych członków jego gildii i po wybuczeniu ich przez widownię pierwszego dnia, sam pomysł poddania się wydawał mu się swoistą kpiną.
Nie mógł jednak poradzić nic na to, że ich była trójka. Trójka bezwzględnych smoczych zabójców na jego jednego. Uśmiechnął się i rzucił na nich wszystkich. Ledwo odskoczył od wynurzającego się przed nim Cheney'a, wprost w ręce Eucliffe'a, który mierzył do niego świetlnym laserem. Na końcu dopadła go magini.
Opatulona w lód przywodziła mu na myśl piękną walkirię. Była zupełnie inna niż podczas ich pierwszego spotkania, skopał ją wtedy, zwyzywał i niemalże zabił. Nie miała jak się bronić, a jednak prowokowała go, tylko po to by chronić swoją rodzinę. Gardził nią za to, że on sam nie miał takiego miejsca po stracie Metalicany. Lucy Heartfilia nie była już tamtą dziewczyną, była kimś kto oddałby mu z nawiązką za jakikolwiek atak.
Spojrzał jej w oczy. Brązowe. Usłyszał w myślach krzyk, który wydała z siebie po jego uderzeniu wtedy, w siedzibie Phantom Lord. A potem otrzymał silny cios w brzuch, który sprawił, że to on miał ochotę krzyczeć.
- Sabertooth wygrało! Smocze trojaczki pokonały smoki Fairy Tail. - Skomentował w Chapati w typowej dla siebie ekstazie. Blondynka machnęła ręką i lód okrywający Wendy rozpadł się na drobny był. Dziewczynka upadła na ziemię nieprzytomna. Heartfilia zdała sobie sprawę, że jej lód musiał wytrzymać tak długo, bo zabójczyni straciła przytomność, za pewne z szoku albo dopadła ją klaustrofobia.
Poczuła ręce na swoich barkach. Stinga i Rogue, stali przy niej z łagodnymi, ciepłymi uśmiechami. Ten pierwszy poczochrał jej lekko włosy. Roześmiała się cicho w odpowiedzi, a następnie przytuliła och obu.
- Wygraliśmy. - Powiedziała radośnie.
- Tak. Wygraliśmy. - Odpowiedzieli jej jednocześnie.
Razem, dumnie zeszli ze sceny, potem wyszli z areny i udali do swojej gildii. W Sabertooth powitały ich wiwatujące tłumy współtowarzyszy, którzy w ferworze szczęścia wznosili w górę kufle wypełnione piwem.
- Sting! Rogue! Lucy!
- Lucy. - To Minerva poklepała ją po ramieniu. - Gratuluję. Mój ojciec jest z ciebie zadowolony. Udowadniałaś naszą wyższość w każdym pojedynku.
- Nie walczyłam żeby wygrać tylko dla gildii. Robiłam to z szacunku do samej siebie i czasu, który poświęcił mi Sting.
- W każdym razie, mam nadzieję, że znalazłaś to czego szukałaś.
Początkowo szukała zemsty.
W pierwszych tygodniach wyobrażała sobie scenę, w której to ona będzie górować nad nimi. Potem tęskniła tak bardzo, że miała ochotę wrócić, jednak duma popchnęła ją dalej. Jej emocje ostygły i w końcu pragnęła jedynie udowodnić sobie, że może być silna. Że może być wartościowa i niezwykła w ten sam sposób co Natsu i pozostali.
Po drodze znalazła Stinga.
- Znalazłam.
Koniec
*Wierzcie lub nie, ale ten pomysł zaczerpnęłam z anime "Keijo!", to jedno z najdziwniejszych anime jakie oglądałam.
Pisałam to pół roku, chociaż kiedy zaczęłam szkołę i życie bez internetu było ciężko. Chyba właśnie dlatego jestem tak bardzo szczęśliwa. Bo oprócz satysfakcji była też mordęga.
Gdyby nie było tu was, osób, które to czytały i dawały mi wsparcie porzuciłabym ją już dawno temat.
Wy też pchaliście mnie do przodu.
LHB
CZYTASZ
[Sting x Lucy] Magini z Sabertooth
FanfictionZapłakała raz jeszcze zdając sobie sprawę jak bardzo jest żałosna, słaba... i jak bardzo pragnie siły. W jednej chwili starła łzy wierzchem dłoni i ponownie spojrzała na stającą przed nią postać, której oczy patrzyły na nią z niezaprzeczalną wyższoś...