Rozdział 7

998 85 10
                                    

Sting wszedł do sali na polecenie mistrza idąc niemal ramie w ramie z Minervą, kobietą o niesamowicie potężnych zdolnościach i dość orientalnej urodzie, którą podkreślała mocniejszym niż jej pasowało makijażem. Nie spodziewał się zobaczyć w głównej sali akurat tej blondynki, ślicznej o czekoladowych oczach, wydawała mu się strasznie drobna, zwłaszcza teraz gdy stała przy wielkim jak byk mężczyźnie, który pełnił funkcję ich przywódcy.

Domyślał się dlaczego tu była, w końcu sam zaproponował jej dołączenie do swojej gildii, odpowiedziała, że dołączy gdy stanie się wystarczająco silna, ale jakim cudem mogła stać się silniejsza na przestrzeni trzech tygodni?

No właśnie, mimo, że minęły dopiero trzy tygodnie ona wyglądała jakby minęło całkiem sporo czasu, wyglądała na doroślejszą, a jej kształty o ile to możliwe zaokrągliły się, włosy - najwyraźniej ścięte - sięgały trochę za podbródek

Wiedział, że Jiemma lubi testować nowych rekrutów, a raczej sprawdzać czy w późniejszych latach nie przyniosą mu wstydu, ale do takich testów nigdy nie używał ani jego ani swojej córki, zazwyczaj wysługiwał się średnim członkiem podczas gdy on należał do, można by powiedzieć, elity.

Odetchnął głęboko nie chcąc zbyt mocno zranić dziewczyny, niestety nie mógł zbyt mocno dawać jej forów, nie przy czujnym oku Orlando. Razem z życiodajnym powietrzem do jego nadludzkiego nosa napłynął subtelny zapach niemal nie do odróżnienia od zwyczajnych.

Lucy była smoczym zabójcą, to było pewne, jednak gdyby należała do drugiej generacji Jiemma niekoniecznie zawracałby mu głowę. Musiało to znaczyć, że albo była bardzo zdolna, albo jakimś cudem należała do pierwszego lub trzeciego pokolenia.

- Minerva! - Rzucił do kobiety jednocześnie na niego łypiąc, wiedział, że walka zaczęła się niemal w tej samej chwili, w której tu wszedł. Starając się spełnić jego polecenie ruszył na Heartfilię, a jego pięść spotkałaby się z jej twarzą gdyby nie odskoczyła. Patrzyła na niego uważnie, zupełnie tak jakby chciała ocenić wszystkie jego słabsze i mocniejsze strony, znaleźć przewagę.

W oczach nie gościł już dawny smutek przez co wydawała mu się normalniejsza, no może poza jednym drobnym szczegółem. Blondynka trochę ograniczyła swój ubiór. Zamiast zakrytej bluzki nosiła coś w rodzaju samego stanika, który podtrzymywał jej piersi, a na nogach miała szorty. Zupełnie tak jakby było lato, a przecież panowała późna jesień, podczas której wyjątkowo mocno lubował się w swoim futerku dopełniającym jego strój.

W tym wypadku stawiał na to, że może być smoczym zabójcą czegoś związanego z ciepłem lub całkiem przeciwnie, z zimnem.

Uderzył z prawej, w odpowiedzi na to zablokowała cios kopiąc go po żebrach. Zaskoczony cofnął się nieświadomie o krok, by zaraz potem zaatakować jeszcze raz, tym razem magią. Zebrał się w sobie, przy jego boku wykwitły pentagramy magiczne, zdziwiony zauważył, że robiła to samo, z tą różnicą, że jej okrąg był koloru niebieskiego.

Rzucili się na siebie korzystając ze smoczych szponów.

- Szpony Białego Smoka!

- Szpony Lodowego Smoka!

Poczuł ciarki gdy ich ataki spotkały się, tak jak podejrzewał była teraz magiem lodu, który teraz jako szron pokrywał cześć jej żuchwy i ręce.

Ona także rozumiała, że bez walki nie osiągnie celu.

Oboje unikali uderzeń rykiem, zderzenie zawsze miało niszczycielską siłę, która niszczyła wszystko na swojej drodze. Lucy nie mogła wiedzieć, że od tego jest tu młodsza Orlando, której magia przestrzenna spokojnie mogła powstrzymać zniszczenia.

[Sting x Lucy] Magini z SabertoothOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz