Rozdział 9

6.1K 159 59
                                    

-Stul pysk, Kimberly-warknęła Bethany widząc w jakim jestem stanie

-Rozmowa z wami nie ma sensu- westchnęła blondynka- Maxi, przedstaw mi lepiej swojego kolegę

-Wybacz, ale nie jestem zainteresowany laskami, których kolor podkładu przypomina kolor mandarynki-powiedział Matt, a ja zaśmiałam się cicho pod nosem- Dodatkowo istnieje duże prawdopodobieństwo, że jak zacznie padać to cała twoja tapeta momentalnie spłynie. Idź lepiej sprawdź czy nie zbiera się na deszcz, a w innym przypadku proponuję zakup parasolki

Kimberly patrzyła na Matt'a z szeroko otwartą buzią. Dobra, on jest cholernym dupkiem, ale to było całkiem śmieszne.

-Kimberly idzie- rzekła odrzucając do tyłu swoje długie blond włosy, a następnie odeszła kręcąc biodrami tak, że w pewnym momencie myślałam, że wypadną jej z zawiasów

Kira, która do tej pory zajmowała miejsce na kolanach mojego brata oczywiście od razu pobiegła za swoją przyjaciółką. Ona jest jak jej piesek. Współczuję dziewczynie.

-Kimberly idzie- powiedziała Bethany starając się naśladować jej głos

-Nie przejmuj się, Ashy- mrugnął Matt uśmiechając się do mnie słodko i uwierzcie mi, szok jaki mnie ogarnął w tamtej chwili był tak ogromny tak jak w chwili, gdy dowiedziałam się, że nie ma żadnych szans na to, że Max'a podmienili w szpitalu. Jestem pewna, że przez dłuższą chwilę siedziałam z otwartą buzią.

Po pierwsze, po raz pierwszy odkąd wrócił do Miami odezwał się do mnie i to nie było nic złośliwego, a po drugie, powiedział do mnie „Ashy", czyli tak jak nazywał mnie, gdy byliśmy jeszcze dzieciakami.

-Zamknij usteczka, bo ci mucha wleci, słońce- zaśmiał się Alex wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.

Wywróciłam na to jedynie oczami i wróciłam do jedzenia swojego lunch'u. Niestety, ponownie mi przerwano. Jestem głodna! A zła Ashley to groźna Ashely!

-Ash, trener poprosi, abyś do niego poszła- westchnęłam głośno, a następnie skinęłam głową i rzuciłam koleżance ciche dzięki.

Przerwa powoli dobiegała końca, a magazynek sportowy, w którym urzędował trener jest w innej części szkoły. Będę głodna i spóźniona. Pani od matmy mnie zabije.

Gdy dotarłam na miejsce było już po dzwonku. Super. Zapukałam do drzwi, a gdy usłyszałam ciche „proszę", weszłam do środka.

-Dzień dobry, chciał mnie pan widzieć- powiedziałam po czym uśmiechnęłam się lekko

-O, Ashely- powiedział odwzajemniając mój uśmiech-Tak, chciałem ci tylko powiedzieć, że jutro są wybory na kapitana drużyny cheerleaderek oraz nabór do drużyny. Zapisałem cię do rywalizacji o opaskę kapitana ze względu na to, że rok temu już pełniłaś tę funkcję i drużyna osiągała naprawdę duże sukcesy

-Bardzo miło z Pana strony--powiedziałam wyobrażając sobie co czeka mnie po powrocie do domu- A kto jeszcze kandyduje na kapitana?

-Kimberly- powiedział--Przepraszam, muszę lecieć na lekcję. Do zobaczenia jutro.

Tak jak lubiłam naszego trenera, tak w obecnej chwili miałam ochotę go poćwiartować. Wszyscy wiedzą, że ja i Kimberly się nienawidzimy, więc dlaczego dopuścił do sytuacji, gdzie musimy ze sobą konkurować?! Przecież to się zakończy wybuchem III wojny światowej!

Dodatkowo przez całe wakacje jedyną aktywnością sportową jaką wykonywała był bieg do łazienki, aby zdążyć przed Max'em. Zero rozciągania, a moja kondycja jest zapewne w tragicznym stanie. Już teraz jestem na straconej pozycji! Nie ma sensu nawet próbować. Z drugiej strony za to są dodatkowe punkty do college'u i nie mogę dać tej satysfakcji Kimberly. Już widzę jej kpiące spojrzenie. Muszę to wygrać. Ashely Hood się nie poddaje.

Do klasy weszłam spóźniona i niestety nie umknęło to uwadze babce od matmy. Wiedźma.

-O proszę, kogo my tu mamy- zacmokała z szyderczym uśmiechem- Ashley Hood

-We własnej osobie- uśmiechnęłam się słodko

-Tak ci wesoło?- zapytała na co wywróciłam oczami- Nie rób tak, bo ci tak zostanie, ale wracając. Skoro panienka tak bardzo się cieszy to na pewno równie mocno ucieszy się z dwóch godzin po lekcjach. Wraz z panem Matt'em

-Szmata!- krzyknął chłopak przez co absolutnie każdy w klasie wybuchnął śmiechem, a twarz matematyczki przybrała kolor buraka

-Pani się już tak nie złości, bo ta żyłka na czole zaraz eksploduje- dodał mój bliźniak szczerząc swoje białe zęby w szerokim uśmiechu

-Ostatnia ławka do dyrektora!- krzyknęła wściekła- Natychmiast!

-Krzesła też?- zapytał głupio Matt, ale zaraz potem przybijając piątkę z niemal każdym w klasie oboje wyszli

Reszta lekcji minęła niemal błyskawicznie. Już dawno siedziałabym w domu i pochłaniała obiad przygotowany przez mamę, ewentualnie byłabym w trakcie zamawiania pizzy, ale musiałam siedzieć w tej przeklętej kozie. Powinnam przygotowywać się do jutrzejszego starcia z Kimberly, a nie siedzieć na tyłku. Dodatkowo nie mam żadnego pomysłu na układ.

W pewnym momencie Pan Homer, który nas dzisiaj pilnował wyszedł z klasy tłumacząc się pilnym telefonem.

Położyłam głowę na ławce i starałam się wymyślić coś co zaskoczyło by wszystkich. Tak, zdarza mi się myśleć i tak, ten dzień można zdecydowanie zapisać w kalendarzu. Krzesło obok mnie się odsunęło, a następnie miejsce obok zajął Matt.

-Ashyyyy- jęknął przeciągle

-Czego?- warknęłam nieco zbyt szybko

-Ja do ciebie z sercem, a ty do mnie z mordą- powiedział na co lekko się uśmiechnęłam-Zwijamy się stąd?

Nie rozumiałam tego chlopaka. Raz był dla mnie strasznie wredny, a za chwilę milutki. Naprawdę nie wiem co z nim nie tak. Jego bipolarność zaczyna mnie lekko przerażać.

-Homer się wścieknie- powiedziałam poważnie

-Już tu nie wróci- odparł wesoło

-Skąd wiesz?- zapytałam marszcząc brwi

-Możliwe, że ktoś przypadkiem do niego zadzwonił i powiedział, że jego mieszkanie się pali- rzekł na co ja zachichotałam

Od kiedy ja chichotam?! Mój Boże, co się ze mną dzieje?!

-A tym kimś był...?-dopytywałam

-Max-wzruszył ramionami- No dawaj, Ash. Chyba się nie boisz

-Nigdy w życiu- zaśmiałam się, a następnie podniosłam swój leniwy tyłek z nie wygodnego krzesła, zwaracając przy tym uwagę kilku osób- Nic nie widziecie

Wyszliśmy z klasy śmiejąc się z Homera, który według informacji od Max'a wsiadł w pośpiechu do samochodu i odjechał, ale nie przewidzieliśmy jednej rzeczy. Ochroniarza, który przechadzał się po korytarzu i gdy nas tylko zobaczył zaczął biec w naszą stronę krzycząc coś o niewychowanych dzieciach.

Za to ja trzymając ogromną rękę Matt'a śmiałam się w niebogłosy.

Poczułam się wtedy tak, jak dawniej. Gdy byliśmy dziećmi i uciekaliśmy przed naszą sąsiadką, gdy piłka wpadła nam do jej ogródka.

Może te wszystkie kłótnie odkąd wrócił były tylko nieporozumieniem? Może wcale nie straciłam swojego najlepszego przyjaciela z dzieciństwa? Może wreszcie będzie jak dawniej?

Nie wiem, ale mam ogromną nadzieję.

Od soboty rozdziały będą lepsze, bo pisane na bieżąco❤️

Kochany DupekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz