Rozdział XXIV

22 2 0
                                    

- Jak dojdziesz do siebie, zabierzemy cię stąd - powiedziała jej matka.

- Patrzcie! - wrzasnęła Teresa wskazując na lecący z daleka, w ich stronę statek.

Za ich plecami wychyliła się dwójka ochroniarzy.

- Kto to, przecież nikogo nie wzywaliśmy! - przeraziła się Jane.

- Lećcie beze mnie! -  krzyknęła Iris.

- A ty?!

- Dam sobie radę - przy tych słowach, łza która wydostała się z jej oka zrobiła niezbyt dużą, ale szeroką szparę w podłożu.

Wtem statek, nie wiele większy od tego ich, wylądował po drugiej stronie samochodu.
Teresa porywczo pociągnęła Jane do tyłu, nakazując komuś odlatywać.
Drzwi się za nimi zamknęły a ich statek odleciał.

Iris obeszła auto, a z nowo przybyłego pojazdu, wyszedł chłopak o czarnych włosach i błękitnych oczach, który z pewnością był parę lat starszy od niej.

- Ty jesteś Iris? - spytał.

- Tak - odpowiedziała.

- Jestem Liam, twój brat.

- Nic o tobie nie mówili.

- Nawet nie wiedzą, że tu jestem.

- Więc co tu robisz?

- Przyleciałem potajemnie na tą planetę. Jeden z ludzi ojca, którzy z tobą rozmawiali, wysłał mi wiadomość gdzie jesteś. Czyj był ten statek?

- Nie ważne. Co tu robisz, skoro on mnie odtrącił?

- To z powodu twoich łez, nie powinny tak działać. Istnieje pewna legenda, o pradawnej władczyni z przed tysięcy  lat, uprowadzonej na inną planetę z inną wodą. Nie była dla niej szkodliwa, ale czegoś jej w niej brakowało. Chciała ją sobie sama wytworzyć, nie było wtedy do tego maszyn, pozostała jej tylko ta wewnątrz niej.

- Jej łzy?

- Spowodowały ogromny kataklizm.

- Naprawdę?

- To tylko legenda. Cholera!

- Co?

- Dlatego człowiek, który do mnie napisał, powiedział bym cię zabrał na pole bitwy i tam zostawił. Dodał, że jesteś bardzo wrażliwa.

- O czym ty mówisz?

- Ojciec nie miał prawa powodować tej wojny trzeba ją zakończyć. Tamten człowiek, jako jego wierny sługa, mógł mnie oszukać, wcale go nie zdradzić.

- Czego on chce?

- Żebyś spowodowała zagładę.

***

Jane była wściekła na Teresę, jak potraktowała ją i Iris. Martwiła się o nią, pozostawioną na pastwę losu z nie wiadomo kim. Gdyby Teresa nie była prezydentem, a ona nie była zdana na jej łaskę, na pewno wykrzyczałaby jej prosto w oczy co o niej myśli.
Była zmuszona siedzieć cicho w środkowym rzędzie, podczas gdy ochraniarze tej kobiety prowadzili statek.
Po pewnym czasie, zorientowała się, że lecieli w złym kierunku.

- Nie tędy - odezwała się.

- Tędy, tędy - zaśmiała się Teresa.

- Co ty knujesz?

- Zaraz zobaczysz.

- Ty nasłałaś tamten statek na Iris?

- Nie - powiedziawszy to wyjęła z  kieszeni telefon - zadzwonię do kogoś by po nią pojechał, każę wziąć mu jej leki.

Niedługo po wykonaniu przez nią telefonu, zwolnili i zaczęli poziomo opadać w dół poniżej stratosfery.
Po chwili, znaleźli się nad olbrzymim, metalowym blokiem, do którego był przypięty statek, tak dużych rozmiarów jakiego jeszcze nigdy nie widziała. Był takiej samej szerokości co prostopadłościan, lecz o połowę od niego krótszy.

- Pod spodem tego bloku znajdują się kraty, tuż za nimi w środku mieści się mechanicznie przesuwany właz - powiadomiła ją Teresa.

- Do czego ci to? - zaniepokoiła się Jane.

- To zbiornik ze sztucznie stworzoną wodą, po to by zniszczyć naszych wrogów.

- Jak to?

- Uniesie się nad polem bitwy, spadnie deszcz, który zabije tylko ich armię, naszej zaś nic się nie stanie.

Jane nie zdążyła nic powiedzieć, gdyż zadzwonił telefon pani prezydent, ta natychmiast go odebrała, po czym włączyła tryb głośnomówiący.

- Melduj - rzuciła do swojego telefonicznego rozmówcy.

- Przedzieramy się przez barierę - zaczął męski głos - jest to trudniejsze niż się spodziewaliśmy, zupełnie nic nie widać.

- Uważajcie, oni dobrze znają ten teren, mogą was w każdej chwili zaatakować.

- Prawdopodobnie czekają na jej końcu.

- To niestety także utrudnia sprawę.

- Co z maszyną?

- Zaraz wyruszy - powiedziawszy to się rozłączyła.

Ich flota ponownie wzniosła się w górę i ruszyła przed siebie.
Jane była przerażona rzezią, którą zamierzała przeprowadzić Teresa. 
To było nie do przewidzenia.
Ich żołnierze byli już wyposażeni w niezawodną broń, skafandry ochronne, na wypadek gdyby któryś z nich potraktowałby ich wodą, a tej jeszcze było mało.

- Najpierw pole bitwy a potem ich miasta? - spytała nieśmiało.

- Tak, a potem planeta potwora.

- Co takiego?

- Mamy jeszcze więcej takich maszyn.

Jane wiedziała, że Teresa była zawsze rządna władzy, ale teraz jej postępowanie było gorsze niż potwora.
Stworzyła ustrojstwo, które miało zabić jeszcze więcej ludzi, również niewinnych.

Może ją okłamała i to ona wysłała tamten statek do Iris? Czy chciała ją zabić, stworzoną przez siebie trucizną? W końcu zawsze widziała w niej zło, nie akceptowała traktowania ją przez nią jak córkę.

Początkowo mieli czekać na śmierć ojca Iris, natomiast potem wykorzystać ją, by zdobyć władzę. Na tamtej planecie, w przeciwieństwie do wielu innych, zawsze kobiety były postrzegane jako bardziej zdolne do sprawowania rządów niż mężczyźni. Ta dziewczyna miała im zapewnić władzę nad ludem Teresy, która tak naprawdę miała królować wraz ze swoją rodziną.

Jej samej obiecała zapewnić wpływy i dlatego do niej dołączyła. Wcześniej służyła królowi państwa za barierą, była dowódcą jego armii. To była też kiedyś jej własna armia, przerażała ją myśl, że teraz miała przyczynić się do jej unicestwienia. Zgodziła się porwać dziecko, które wcześniej monarcha uprowadził z rodzinnej planety, by zwabić jej ojca, by ten mógł go zabić i swoich podwładnych sprowadzić do domu. Może lepiej by było dla nich wszystkich, gdyby tak się wtedy stało?

Esencja łezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz