Rozdział I

95 5 3
                                    

Iris obudziła się jak tylko zadzwonił budzik.
Była godzina dwudziesta trzydzieści, wyłączyła go i jak zwykle poprzysięgła sobie w myślach, że kiedyś będzie zasypiała i wstawała o normalnej porze.

Miała już prawie dziewiętnaście lat, ale nie potrafiła opuścić swojej matki.
Nie chciała zostawiać jej samej, a po za tym miała obawy czy lepsze życie, o którym tak bardzo marzyła nie okaże się jeszcze gorsze od tego obecnego.

Miała tylko piętnaście minut na wyjście z domu, wstała więc i czym prędzej ubrała dżinsy, koszulkę na ramiączkach i ciepłą bluzę, założyła do tego wysokie, wiązane buty, wszystko w kolorze czarnym.

Następnie udała się do sypialni swojej śpiącej mamy i podeszła do jej łóżka.

- Mamo, śpisz? - zapytała.

- Mamo! - krzyknęła, po czym mocno potrząsnęła jej ramieniem.

Nie obudziła się, środek nasenny działał.

- Doskonale - pomyślała na głos i pobiegła do wyjścia.

Opuściła dom, zamknęła drzwi na klucz, schowała go do  kieszeni bluzy, którą następnie zapięła na zamek.
Zbiegła ze schodków na uliczny chodnik, po czym rozejrzała się dookoła.

Mieszkała w części miasta przeznaczonej dla klasy średniej, gdzie wszystkie ulice były niemalże identyczne.

Na każdej z obu stron znajdowały się szare, trójpiętrowe, przylegające do siebie, średnioszerokie budynki.
Na każdym piętrze znajowały się cztery okna, także na parterze, na którym między  nimi mięściły się drzwi prowadzące na szeroki próg kończący tróstopniowe schodki, te z kolei prowadziły  na chodnik przebiegający wzdłuż ulicy z boku jezdni.

Co trzy budynki na chodniku stały latarnie, od których biło bardzo stłumione światło, ale wystarczające by widzieć większość szczegółów.

Wszystkie ulice różniły się tylko długością, a niekiedy szerokością.
Razem tworzyły zawiły labirynt, przez który prawie nikt nie potrafił się samodzielnie przedostać.

Mało kto posiadał samochód, gdyż GPS  legalnie nie był dostępny dla zwykłych ludzi, jedynie dla służb mundurowych i kierowców autobusów.

Autobusy sranowiły jedyny środkek transportu mieszkańców, było ich mnóstwo i przejeżdżały od rana do wieczora przez wszystkie ulice zgodnie ze skomplikowanym rozkładem, a żeby się gdzieś dostać trzeba było się wielokrotnie przesiadać zapamiętując numery autobusów i ulic, gdyż każda z nich była ponumerowana.
Ułatwienie miały tylko dzieci, do nich przyjeżdżały specjalne autobusy zawożące je do szkół stojących w obrębie ich miejsca zamieszkania.
Dojazd do pracy dorosłych nie wyglądał już tak kolorowo.

Większość z tych mieszkających na terenie klasy średniej pracowała w wielkich korporacjach, niektórzy w wieżowcach, których dachy widziała z na przeciwka, w tym dach tego znajującego się najbliżej, zaledwie pięć ulic dalej, był on jednym z najwyższych i najszerszych i to właśnie do niego musiała się udać.

Po jednej stronie znajdowały się wielkie firmy, za nimi pięknę osiedla klasy wyższej, a po drugiej mieszkania klasy średniej, za nimi biedniejszej, dalej zaś fabryki nieemitujące żadnych zanieczyszczeń.

Fabryki, które coś emitowały znajdowały się daleko od miasta i żeby się do nich dostać należało najpierw pojechać autobusem na dworzec, tam wsiąść w pociąg, co było niezwykle czasochłonne, ale dla biedniejszych ludzi, którzy przeważnie nie byli zbytnio wykształceni była to jedyna szansa na zarobienie pieniedzy.

Iris obróciła się na pięcie w stronę domu i się mu przyjrzała.
To było jej schronienie na wypadek gdyby coś poszło nie tak, ale gdyby raz je opuściła to już nigdy nie mogłaby wrócić.
Nie mogłaby nawet pożegnać się z mamą, gdyż ta na pewno zrobiłaby wszystko żeby ją zatrzymać.

Iris kochała ją i bardzo jej na niej zależało, mimo iż prawie nic o niej nie wiedziała.
Nie miała pojęcia o tym gdzie pracowała ani czym się zajmowała, ale nie to ją najbardziej nurtowało.
Chciała wiedzieć dlaczego nigdy nie pozwoliła jej wyjść z domu, dlaczego trzymała ją zamkniętą w ukryciu i czy ktokolwiek wiedział o jej istnieniu.
Jakby chciała ukryć ją przed całym światem a jednocześnie cały świat ukryć przed nią.

Zamontowała nawet specjalne rolety w oknach, które opuszczone były do samego końca i nie w sposób było ich podnieść do góry.
Zamieszczone były nie tylko w zamieszkiwanej przez nie części domu, czyli na parterze i pierwszym pietrze, ale także na drugim i trzecim, stały one puste mimo iż również do nich należały.

W przeciwieństwie do większości ludzi posiadały, a raczej to jej mama posiadała cały dom.
W większości na jedną rodzinę przypadało jedno albo dwa piętra, a jej mamie pewnie nigdy nie przeszło przez myśl, by wynająć tamte dwa.

Po chwili namysłu skierowała się w prawo.
Kiedy doszła do zakrętu spostrzegła wychodzącą zza drugiego końca ulicy, ubraną na czarno osobę, jej cień a za nim dwa inne.

Prędko skierowała się na następną ulicę i znacznie przyspieszyła kroku.
Miała ochotę rzucić się do biegu, ale niosło to za sobą zbyt wielkie ryzyko, gdyby ktoś wyjrzał przez okno.

Wiedziała co robić w takich sytuacjach, schować się pod ścianę, a gdyby nie zdążyła i została zapytana o to co robi na ulicy o tak późnej porze, musiałaby powiedzieć, że mieszka ulicę dalej i się wymknęła w tajemnicy przed matką do domu chłopaka.

Już parę razy jej się to przytrafiło, zawsze wystarczała krótka odpowiedź, a ludzie raczej się nią nie przejmowali, mało komu nawet chciało sie tracić czas na dłuższą rozmowę.

Czasami ktoś wychylał się przez okno żeby zapalić, co nie było legalne, wtedy musiała obiecać milczenie w zamian za milczenie, ponieważ włóczenie się po nocach również stanowiło przestępstwo.
Jednak gdyby ktoś zauważył żeby biegła, to na pewno wezwałby policję.

A tamte osoby za nią, zaczęła żałować że się tyle ociągała.
Przyspieszyła jeszcze trochę, miała nadzieję, że nie za bardzo.
Chciała być już na miejscu, a jednocześnie pragnęła udać się na długi spacer, gdyby tylko było to możliwe, na pewno nie w tym mieście, nie w pańswie, w którym mieszkała.

Marzyła o tym by wyjechać za granicę, gdyby jej się udało dokonałaby cudu.
Właściwie, chyba nikt nie znał informacji o innych krajach, niektórzy nawet, jak słyszała,  sądzili że ten jest jedyny. 
Już sama wyprowadzka do innego miasta uchodziła za coś niemożliwego, co nikomu nigdy się nie udało.

Wiedziała, że marzy zbyt wiele o niemożliwym, jej myśli powinnny być rozsądne i stabilne.
Właśnie, rozsąsne i stabilne myśli, przypuszczała że może by takie były gdyby nie ilość dręczacych ją spraw.
Część z nich naprawdę długo próbowała rozwiązać, ale musiała się skupić na najważniejszym.
Najpierw nauczy się wszystkiego co pozwoli jej przetrwać, potem wszystko sobie ułoży, dopiero na sam koniec będzie się bawić.

Wszystko było niezwykle skomplikiwane, sama nauka drogi do wieżowca zadała jej ogromny trud.
Tak wielu rzeczy jeszcze nie znała ani nie potrafiła, a to co wiedziała i umiała musiała chować w sekrecie przed własną matką.

Miała nadzieję, że kiedyś jej życie nie będzie tak spowite tajemnicami.

Na myśl o nadziei skierowała wzrok w górę na rozgwieżdżone niebo.
Zawsze zastanawiała się dlaczego ludzie rzadko kiedy się mu przyglądają.
Sama nigdy nie widziała nic od niego piękniejszego.
Zawsze kiedy na nie spogladała, przepełniało ją to samo uczucie co siedem lat temu kiedy po raz pierwszy w życiu je ujrzała.
Wciąż patrząc na nie czuła ten sam, budzący nadzieję zachwyt.

Nagle usłyszała dźwięk syreny policyjnej.
Natychmiast zaczeła się rozgladać, chociaż wyraźnie słyszała, że dobiega z kierunku, w który zmierzała.
Po chwili zza zakrętu przed nią wyjechał wóz policyjny na sygnale.
Ogarnęła ją panika, zdawało jej się, że pędzi prosto na nią.

Esencja łezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz