Rozdział III

76 5 4
                                    

Szef podszedł do niej i spojrzał jej w oczy.

- Nie płakałam - wymamrotała.

- Więc czemu miał ranę na ręce?

- Nie wiem.

Szef skierował wzrok na butelkę.

- A to? - spytał.

- Nie wiem, rozlała się i tyle.

- Nieważne, chodźmy stąd - po tych jego słowach udali się do sali treningowej.

Najpierw musiała odbyć killa walk z innymi pracownikami, nie raz już wygrywała.
Zastanawiała się co by było gdyby musiała zmierzyć się z prawdziwym, gotowym zrobić jej krzywdę, lub zadać jakiekolwiek obrażenie przeciwnikiem.

Potem razem z szefem udali się do pokoju, w którym stało biurko z komputerem i dużum monitorem, z dosuniętymi do niego dwoma krzesłami.
Włączył jej symulator rozbrajania bomb.

Udało jej się rozbroić kilka z nich, wtem do środka wpadł Jackson.

- Ten człowiek już nieżył jak przyjechałem - powiedział poważnym tonem.

- Jak to nie żył? - zdziwił się szef.

- Nie wiem, natychmiast wróciłem ci powiedzieć.

- W porządku, zostań tu z nią.

- Myślałem, że wrócę tam z tobą.

- Nie waż się - odparwszy to wyszedł.

Iris zastanowiła się czy był to ten sam zamach, o którym mówił tamten policjant.

- Przepraszam za tamto, ja.... - zaczął, ale ona mu przerwała..

- Czemu tamten człowiek zginął?

- Nie wiem, miałem go wypytać o jego zaginioną miesiąc temu córkę, policja jej nie znalazła, więc zgłosił się do nas.

- Nie jesteś ciekaw co tam się stało?

- I tak się pewnie potem dowiem.

- A co ze mną? On mi nic nigdy nie mówi, nigdy mnie nawet nie wysyłał na jakieś zlecenie.

- No i co?

- Och, chociaż się temu przyjrzyjmy.

- Chcesz tam jechać?

- Tylko wtedy wybaczę ci to co zrobiłeś.

- Co ja zrobiłem?

- Przecież chciałeś mnie przeprosić.

- Iris, naprawdę nie wiedziałaś co jest w tej butelce?

- Woda?

- No właśnie, nie była to woda.

- Więc co?

- Może czułaś coś dziwnego?

- Nie.

- Na pewno?

- A co miałabym czuć?

- Nieważne, możemy tam pojechać.

Pojechali tam samochodem, była to jedna ze znajdujących się na obrzeżach terenu bogatszych sfer willa.

Zaparkowali daleko, a kiedy wychodzili z auta szef i piątka jego ludzi wchodzili właśnie do środka.

Wdrali się do ogrodu, stanęli tam przy jednym z otwartych oknien, przez które widać było szeroki korytarz z szeregami drzwi na bocznych ścianach i schodami na wprost okna.
Na podłodze leżało przykryte czarnym płótnem ciało, z boku stał szef, jego ludzie i czwórka policjantów, żaden z nich nie był jednym z tych, których spotkała.

- Co wy tu robicie? - jeden z policjantów zwrócił się do szefa.

- Był naszym klientem. Co mu się stało? - odpowiedział szef.

- Znowu chcecie z nami walczyć?

- Zabili go ci co porwali jego córkę?

- Jego żona twierdzi, że zatruł się wodą.

- Ktoś coś w niej rozpuścił?

- Otworzył świeżą butelkę ze sklepu, poddaliśmy ją analizie, wykryliśmy jakąś nieznaną substancję, jej skład chemiczny nie zawierał ani jednego miligrama wody.

- Gdzie jego żona?

- Na górze.

Kiedy zaczęli kierować się na schody,
Jackson i Iris odsunęli się od okna.

- Nie było żadnego zamachu? - spytała dziewczyna.

- Nie. Skąd ten pomysł?

Zastanowiła się czy miał z tym coś wspólnego. Nie chciało jej się w to wierzyć. Dlaczego miałby to robić? Nigdy nawet nikogo nie zabił, nie byłby do tego zdolny, poza tym w takim razie nie wróciłby w to miejce by czaić się za oknem.

Nie chciała go obwiniać, ale musiała poznać jego wytłumaczenie, zwłaszcza że wszcześniej dziwnie się zachowywał.

- A ta butelka u ciebie?

- Słyszałem, że po mieście krąży jakaś trucizna, wolałem nie dawać ci niesprawdzonej.

Znała go bardzo długo, wiedziała że kłamał, ale na pewno nikogo nie zabił. Do czego więc była mu potrzebna?
Uznała, że nie będzie z nim tego teraz drążyć, wszystko jakoś potem rozwiąże.

- W porządku. Zawieziesz mnie do domu?

- Oczywiście.

Tak jak poprosiła, wrócili do auta i  ruszyli w stronę jej domu.
W ogóle nie odzywali się do siebie przez całą drogę, żadne z nich nie próbowało choć trochę rozluźnić napiętej atmosfery.
Kiedy dojechali na miejsce, jedyne co to pożegnali się za pomocą zwykłego ,,cześć".

Iris po wejściu do środka poczuła ogromne zmęczenie.
Jedyne co zrobiła to zamknęła drzwi, schowała klucz do płaszcza mamy, sprawdziła czy wszysyko inne również jest na swoim miejscu i poszła spać.

Nazajutrz mama obudziła ją tuż o świcie.

- Dlaczego dzisiaj tak wcześnie? - zapytała Iris jak tylko usiadła.

- Nie mogliśmy na ciebie czekać - powiedziała, po czym podsunęła jej kieliszek z dwoma białymi pigułkami i szklankę wody.

- Muszę to brać?

- Znowu zaczynasz?

- Otumaniają mnie, a jestem taka niewyspana

- Martwię się o ciebie, chodzisz spać coraz wcześniej i wstajesz coraz później.

Iris wzięła tabletki do ust i udała, że połyka, po czym oddała jej kieliszek.

- Nie popijesz?

Dziewczyna wzięła od niej szklankę.

- Długo jeszcze?! - usłyszała dochodzący z dołu kobiecy krzyk.

Jej matka odwróciła głowę w stronę drzwi.

- Już idziemy! - krzyknęła, po czym odwróciła się z powrotem do Iris, ta zaś spojrzała na nią pytająco.

- Pszyszli z tobą porozmawiać, nie wiem dlaczego, ubierz się szybko- powiedziawszy to wstała i ruszyła do wyjścia.

Iris wypluła tabletki jak tylko zniknęła za drzwiami.
Była bardzo zdziwiona, gdyż jej matka nigdy nie wpuściła nikogo do domu.
W dodatku dlaczego ktoś chciałby rozmawiać z nią samą?

Esencja łezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz