Rozdział II

85 4 4
                                    

Wóz zatrzymał się tuż przed nią.
W oknach zaczęli się pojawiać ludzie, część z nich je otworzyła.
Spanikowana Iris przypadła do ściany i zaczęła się im przyglądać zastanawiając się kto z nich mógł ją wydać, gdyż co noc przechodziła przez tą ulicę.

Nagle ktoś chwycił ją za ramię, nawet nie spostrzegła kiedy podeszła do niej dwójka policjantów.
Jeden z nich coś powiedział, ale ona nie zrozumiała co.

Wyrwała mu rękę, osunęła się na ziemię i ukryła twarz w dłoniach.
Musiała zapanować nad emocjami, nie mogła wpaść w płacz, nie mogła do tego dopuścić.

- Proszę pani! - powiedział jeden z nich, po czym przykucnął przy niej i chwycił
ją za łokcie.

- Spokojnie! - dodał.

- Zostaw mnie! - wrzasnęła, po czym szarpnęła rękami, chwyciła go za nadgarstki i powaliła na plecy, następnie nie puszczajac ich sama się nad nim pochyliła.

Był bardzo młody, pewnie dopiero co został policjantem.

- Spokojnie - powtórzył lekko unosząc głowę, ku jej zdziwieniu wcale nie próbował się wyswobodzić.

Spojrzała w górę, stał nad nimi jego towarzysz, był to mężczyzna w średnim wieku.

- Uciekła pani z tamtego domu, gdzie doszło do zamachu, prawda? - zadał to pytanie łagodnym tonem.

Dziewczyna podniosła się.

- Nie chcecie mi nic zrobić? - spytała.

- Oczywiście, że nie, jesteśmy z policji.

- Z policji?

- To normalne, że jest pani w szoku, ale musi się pani uspokoić.

Tamten młody również się podniósł.

- Mogłaby się pani nią zająć, bo musimy jechać na mjejsce? - zwrócił się do jednej z przypatrujących się im kobiet.

- Tak, mogę - odpowiedziała.

- Dziękuję, zostanie wezwany ktoś kto ją odbierze i zawiezie w bezpieczne miejsce.

- Dobrze.

Iris skinęła głową do kobiety.
Obaj policjanci pospiesznie wrócili do pojazdu i odjechali.

- Już schodzę, kochaniutka - powiedziała owa kobieta, po czym zniknęła zza szyby.

Inni również zaczęli zamykać okna.
Iris natomiast zdecydowała, że teraz nikt nie powinien jej zatrzymać.
Czym prędzej rzuciła się do biegu.

Kiedy dotarła do głównego holu natychmiast podbiegła do lady sekretarki szefa, ta akurat porządkowała jakieś stosy papierów.

- Wszystko w porządku? - spytała nieśmiało.

- Tak. Dlaczego pytasz? - warknęła sekretarka.

- A tak, poprostu.

- Ty nigdy się do mnie nie odzywasz.

- Naprawdę chcę wiedzieć.

- Przeszkadzasz mi, wiesz?

- Dobra, już idę - rzekłszy to odwróciła się i zaczęła iść w stronę schodów na górę.

- Iris! - krzyknęła sekretarka, kiedy ta była już w połowie drogi.

- Co?! - burknęła odwracając się przez ramię.

- Chyba cię nie uraziłam?

- Jasne, że nie - odparła, po czym ruszyła na przód.

Kiedy weszła do salonu, zastała śpiącego na kanapie Jacksona.
Zrobiło jej się miło, że na nią czekał, szkoda tylko że zasnął.

- Jackson! - krzyknęła jak tylko zamknęła drzwi - obudź się!

Nie uzyskała odpowiedzi, podeszła więc do niego i potrząsnęła jego ramieniem a on odwrócił się na drugi bok.

- Musimy porozmawiać - oznajmiła.

- Idź sobie, nie mam dla ciebie czasu - wymamrotał.

- Ach, tak?

Rozejrzała się po pomieszczeniu, na stoliku przed kanapą leżała plastikowa butelka pełna wody.
Wzięła ją i podeszła za oparcie kanapy, po czym nachyliła ją nad jego twarz i chwyciła za nakrętkę, w tym samym momencie on otworzył oczy, porywczo zerwał się i wyrwał jej butelkę, następnie wyrzucił ją za siebie.
Mocno ścisnął jej ręce i przerzucił przez oparcie, po chwili oboje leżeli na kanapie.

- Zepsułeś mi zabawę - powiedziała, na co on zrzucił ją na podłogę.

- Za co to?! - warknęła.

Zaczęła się podnościć a on usiadł na jej nogach i przytrzymał jej ręce całkiem przygniatając ją do podłoża.

- To nie jest zabawne, nawet nie wiesz co się dzieje! - wyrzucił.

- O co ci chodzi?

Udało jej się uwolnić ręcę.
Popchnęła go tak, że uderzył głową w kant kanapy.

Podniosła się i odsunęła od niego daleko, tuż obok leżącej butelki.
On również wstał i zaczął jej się uważnie przyglądać.

- Co tak się na mnie patrzysz? - spytała krzywiąc się, po czym podniosła butelkę.

- Zostaw to! - krzyknął i ruszył ku niej.

Iris jednak odkręciła nakrętkę i uniosła butelkę do ust, Jackson natychmiast ją jej wtrwał i wyrzucił w bok rozlewając całą jej zawartość.
Kiedy kałuża zaczęła sunąć ku nim, mocno chwycił ją za ramię i odepchnął w drugą stronę.

- Chciałam cię tylko trochę oblać.

- To by wystarczyło! - wrzasnął po czym wziął zamach pięścią.

Udało jej się ją odeprzeć, jednocześnie nastąpiła mu na stopę, w wyniku czego stracił równowagę i upadł, jego dłoń, wpadła w kałużę.
Wrzasnął jak z bólu i uniósł tą dłoń, pojawiło się na jej środku krwawiące pęknięcie.

- Co się stało? - spytała.

Ten tylko podniósł się, odsunął daleko, ścisnął ranę drugą dłonią i spojrzał na nią tak jakby zrobiła mu krzywdę.

- Jackson, odpowiedz!

- Dlaczego mi to zrobiłaś?!

- Ale co...

Wtem drzwi otwarły się z trzaskiem.
Oboje spojrzeli w tamtą stronę a do pomieszczenia wszedł szef.

- Co to za hałasy?! - zapytał, zaraz potem skierował spojrzenie na pustą butelkę leżącą tuż obok kałuży.

- Miałeś jechać na zlecenie!

- Właśnie wychodziłem.

Jackson podszedł do drzwi a szef chwycił go za przedramię i odepchnął jego rękę od skaleczonej dłoni.

- Tato...

- Idź szybko!

Puścił go i zrobił mu miejsce w drzwiach, a on natychmiast wyszedł.

- Dlaczego mu to zrobiłaś?! - zapytał groźnym tonem - dlaczego, Iris?

- Ja nie...

- Tylko nie kłam!

Esencja łezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz