Epilog

25 4 1
                                    

Iris siedziała oparta o ścianę na podłodze, tuż przed opuszczonymi wrotami statku kosmicznego. Stał on na dachu najwyższego wieżowca w jednym z miast na opuszczonej planecie. Budynki były wysokie, ciasno rozmieszczone a ulice między nimi wąskie. Zewsząd było też widać liczne fabryki charakteryzujące się wielkimi kominami. Inne miasta, nad którymi wcześniej przelatywali wyglądały tak samo. Natknęli się również na liczne, ponadprzeciętnie olbrzymie wysypiska śmieci. Nic dziwnego, że mieszkańcy zdecydowali się przenieść. Tylko dlatego, że znajdowali się naprawdę bardzo wysoko, widziała powoli zaczynające zachodzić słońce i pełne bardzo ciemnych, granatowych, ale niesamowicie wyglądających chmur niebo.

Bazgrała coś długopisem na leżącej na jej kolanach, nie zapisanej kartce papieru spoglądając na ten wspaniały widok. Nie miała pojęcia czym tak na prawdę powinna się zająć, nie potrzebnie dali jej papier. Tuż obok niej siedzieli Liam, Rachel i Jackson, którzy wspólnie opracowywali listę osób, których mieli zatrudnić w nowej, właśnie zakładanej przez nich wszystkich korporacji. Sama nikogo nie znała i nie mogła się tym zajmować.

Miała nadzieję, że szybko się z tym uporają i będzie mogła ruszyć w dalszą podróż. Zwiedzała wtedy piękne, pełne wodospadów góry, gdy przylecieli po nią słudzy jej ojca i powiadomili o jego śmierci. Po pogrzebie, jej brat kazał jej pomóc mu wprowadzić nowy porządek. Ledwo co udało im się odwołać armię lecącą na podbój jakiejś planety. Żadna planeta nie miała prawa cierpieć przez żądnych bogactw oraz terenów zdobywców i władców innych planet. Ich korporacja, na której szefa zamierzali obsadzić Jacksona, miała pilnować porządku na dwóch planetach. Nikt nie mógł nadużywać technologii i budować śmiercionośnych maszyn. Wszystkie stworzone przez Teresę maszyny sprowadzili na tą planetę, na spory, pusty obszar za tym miastem, który z cudem udało im się znaleźć.

- Prognoza się sprawdza - odezwał się jej brat - zaraz będzie padać.

- Dobrze - rzekła.

- Na pewno sobie poradzisz?

- Tak.

Wstali, zabrali wszystkie rzeczy i ruszyli do panelu kontrolnego. Tam je zamknęli a następnie odlecieli.
Nie minęło wiele czasu aż zaczął lać deszcz, zerwała się zawierucha a także zaczęło grzmieć. Zatrzymali się w miejscu gdzie postawili maszyny, tuż nad jedną z nich.

- Może innym razem, jak nie będzie burzy? - spytał Liam.

- Będzie dobrze - odparła.

Jackson chciał zaprotestować, ale nie pozwoliła mu się odezwać. Mimo iż minęły dwa lata, wciąż mu nie wybaczyła i pewnie nigdy tego nie zrobi. Nie chciała nawet by sprawował rządów w korporacji, ale jej brat nalegał za to co zrobił na polu bitwy. Sama wątpiła czy to wszystko na pewno było jego zasługą. Pamiętała dziwne wrażenie, że wciąż walczyła kiedy upadła a cały świat zalały ciemności.

Ledwo już zniosła to, że ojciec mianował Archera na swojego namiestnika w jego królestwie, a przecież wszystko mogło się odbyć bez niego. Ten chłopak przysporzył jej najwięcej problemów, przez niego musiała cierpieć.

Do swojej przybranej matki, Jane też się nie odzywała. Najgorszym z jej kłamstw było to, że nie była tym za kogo się podawała. Jej prawdziwa matka nie żyła i zmarła na jakąś chorobę kiedy miała trzy i pół roku, ona sama także miała umrzeć razem z nią, ale to była tylko intryga wroga, by móc ją uprowadzić. Niestety, jej prawdziwa matka odeszła a ona nie była w stanie jej sobie przypomnieć. Jane tępiła w niej wszystkie wspomnienia, wmawiała że były to sny, sprawiła że wyzbyła się ich wszystkich.

Teraz jednak na reszcie była wolna, musiała tylko zniszczyć te przeklęte ustrojstwa. Rachel i Liam pomogli jej się przywiązać elastycznymi linami do haków na ścianie tuż przy wyjściu, kiedy była już ubrana w czarne, obcisłe spodnie, długi, czarny satynowy płaszcz z kapturem i granatową chustę zasłaniającą dolną część jej twarzy.

Esencja łezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz