1. Melodia

2.6K 168 14
                                    

Cienie z jego koszmarów ogłosiły swój niezmienny werdykt – śmierć. Wtedy właśnie się obudził. Czerwone niebo nie zmieniło się. Ono zawsze takie było, to element nowej rzeczywistości. Nie mógł przez to określić, która jest godzina, a nawet ile dni minęło. Może zaledwie dwa, a może miesiąc. Albo rok. To wydawało mu się bliskie prawdy. Dni zlewały się. Jedyne co robił to sen, zdobywanie jedzenia, myślenie, obserwowanie stworzeń, a do niedawna także wędrówka.

Nie poddawał się. Wmawiał sobie, że jest Gryfonem, a oni nie rezygnują tak łatwo. Stale myślał, że niemożliwym jest by był tu sam. Dlaczego tylko on miałby trafić do tego dziwnego świata o czerwonym niebie, skupisku stworzeń i dzikiej natury? Może był chłopcem, który przeżył i chłopcem, który niefortunnie wpadał w kłopoty, ale wiedział, że zawsze wciągał też w to innych. Ta myśl budowała przeczucie, że ktoś też mógł tu być. Miał nadzieję, choć było to egoistyczne. W tej chwili szczególnie ucieszyłby się z obecności przyjaciół. Ron pewnie panikowałby, ale Hermiona mogłaby znaleźć rozwiązanie tej sytuacji.

Westchnął i z trudem podniósł się z ziemi, na której leżał. Dziękował losowi, że klimat tego świata jest stale ciepły. Nie wyobrażałby sobie wytrwać tutaj podczas chłodniejszych temperatur, deszczu czy śniegu. Ta myśl dodatkowo budowała jego pewność, że powinien ruszyć dalej. Wiedział, że pozostanie w miejscu nic mu nie da.

Kiedy pierwszy raz się tu znalazł dotkliwie odczuł brak różdżki, która wiele ułatwiała w życiu. Wraz z upływającym czasem odkrył, że podstawowe zaklęcia może wykonać bez jej stosowania. Poczuł wtedy satysfakcję, choć zauważył, że w jego wykonaniu magia jest jeszcze niestabilna, dlatego ograniczał jej użycie. Teraz rozglądając się za zrzuconym płaszczem przywołał go za pomocą Accio.

Ruszył przed siebie, omijając ostrożnie korzenie wyrastające z ziemi i gałęzie. Były szczególnie niebezpieczne, ale nie dało się ich ominąć skoro rosły prawie wszędzie. Wiele z nich zachowywało się podobnie do Wierzby Bijącej. Harry zastanawiał się czy to ich naturalna cecha. Teraz znajdował się na polanie otoczonej drzewami, z jeziorem pośrodku. Wiedział, że jeśli pójdzie na południe wtedy ma szansę wydostać się z tego ogromnego lasu. Tą stroną właśnie tutaj dotarł po ocknięciu się na pustkowiu, które teraz wydawało się daleko. Gdy próbował wybrać północną część szybko przekonał się, że jest groźna. Panował tam coraz większy mrok, temperatura spadała, a natura stawała się coraz bardziej dzika i nieprzyjazna.

Od początku wiedział co powinien zrobić, ale powstrzymywał go lęk. Otulił się peleryną, nielicznym przedmiotem, który posiadał. Ruszył w stronę północy. Niemal od razu usłyszał syczenie i trzaski gdy natura szykowała się do ataku. Uśmiechnął się.

Wcale nie zamierzał po prostu wejść do lasu. Nie był samobójcą. Podszedł powolnym krokiem do hipogryfa, przypominając sobie Hardodzioba. Były uderzająco podobne. Gdy znalazł się w odpowiedniej odległości ukłonił się spokojnie. Hipogryf odwzajemnił gest. Później poszło równie sprawnie i po minucie Harry znalazł się na grzbiecie stworzenia.

Od pierwszego razu na miotle kochał latanie, dlatego podróż na hipogryfie także sprawiła, że chwilowo poczuł się wolny i szczęśliwy. Znów usłyszał tą samą melodię. Dźwięk dochodzący z północy. I mimo że coś przez tyle czasu powstrzymywało go z dala od tego miejsca, teraz postanowił to sprawdzić. Nie musiał nakierowywać stworzenia, samo znało drogę, lgnęło do muzyki. Leciało szybko, ale ze swojego rodzaju gracją.

Lot nie był długi. Hipogryf zawisł nad otwartą przestrzenią, której jedną z granic był las, z którego się wydostali. Dalej rozciągała się połać roślinności, wyglądającej o wiele łagodniej niż ta, z którą się spotkał. Kto by zgadł, że za mroczną ścianą znajduje się coś takiego? Hipogryf skierował się w dół, a Harry rozglądał się za źródłem teraz jeszcze bardziej wyraźnej muzyki. Wydawało mu się, że w cieniu drzew coś się poruszyło.

Gdy znalazł się na dole i zeskoczył ze stworzenia skierował się w tamtą stronę. Może było to lekkomyślne posunięcie, szczególnie gdy zobaczył, że jedno z drzew porusza się. Kilka sekund później korzeń oplótł jego kostkę. Harry miał już zacząć się bronić, ale przerwał mu krzyk.

- Potter, idioto!

Korzeń nagle wycofał się. Brunet uśmiechnął się słabo, patrząc w stronę, z której dobiegał dźwięk, a gdzie wcześniej przemknęła sylwetka.

- Malfoy, nie myślałem, że kiedyś ucieszę się z twojej obecności i wyzwisk.

Wbił wzrok w postać, która wyszła z cienia. Malfoy był mniej malfoyowaty niż zwykle. Jego zawsze idealnie ułożone włosy teraz trwały w lekkim nieładzie, a ubranie było pomięte. Harry spoglądając na arystokratę w takim stanie miał ochotę się roześmiać, co zauważył blondyn.

- Potter - syknął.

- Bardzo lubisz wymawiać moje nazwisko, co? - Spytał i się zaśmiał.

- Dlaczego akurat ze wszystkich czarodziejów świata musiałem trafić na złotego chłopca? - Draco obserwował wyraz twarzy Harry'ego i widząc skrzywienie, uniósł brew do góry. - Hm? Czyżby nie pasował ci ten tytuł? Coś dziwnego. Chłopiec, który zawsze tapla się w blasku sławy... Nie zdziwię się, że jeśli jakimś cudem wyjdziemy z tego cało to zostaniesz okrzyknięty bohaterem. Ale na pewno nie przeze mnie i...

- Malfoy - uciął mu zdanie Harry. - Błagam, powiedz mi, że ktoś tutaj jeszcze jest.

- Złoty chłopiec błaga? - Spytał, ale po chwili wydawał się przygasnąć. - Nie, nikogo tu nie spotkałem. Poszukiwań zaprzestałem już... kilka dni temu?

- Tutaj nie da się określić czasu - mruknął brunet.

- Cóż za niesamowite spostrzeżenie - powiedział Malfoy z kpiącym uśmieszkiem. - Przewyższasz inteligencją największych czarodziejów świata.

- Dziękuję, dziękuję. - Harry pierwszy raz od długiego czasu poczuł się autentycznie rozbawiony.

- Och, Potter rozumiejący sarkazm? Tego jeszcze nie było!

Harry spojrzał na przestrzeń za Draco i zmarszczył brwi.

- Co tu robi harfa? - Zerknął pytająco na blondyna. Zapanowała dłuższa chwila ciszy. - Nie wierzę. Malfoy grający na instrumencie? I skąd, na Merlina, wytrzasnąłeś harfę?

- Istnieje coś takiego jak magia - powiedział tylko Draco i odwrócił się, odchodząc coraz dalej. Harry podążył za nim. - Potter, chcę zaznaczyć, że wolałbym odpocząć daleko od ciebie. Dla mojego dobra.

- Może pogrzebmy konflikt? - Malfoy odwrócił się powoli i spojrzał na niego z niechęcią. - Wiele razy myślałem i...

- Ty naprawdę potrafisz myśleć? - Zapanowała cisza, po której blondyn westchnął. - Kontynuuj.

- ...i może nie tyle żałuję, że wybrałem taką drogę co zastanawiam się co gdybym wybrał twoją propozycję i Slytherin.

- Slytherin? Co?

- Tiara Przydziału wahała się nad dwoma domami - powiedział Potter z nadzieją na utrzymanie rozmowy. Nie chciał znów zostać w odosobnieniu. - To głównie przez Rona przeraziłem się wizją przydzielenia do Slytherinu.

- I wtedy właśnie uznałeś nas za oślizgłe węże pełne negatywów.

- Nie. To nastąpiło dopiero po wysłuchaniu twojej słodkiej i pełnej uprzejmości mowy.

- Potter - warknął Malfoy, ale Harry mógł przysiąc, że zobaczył w jego oczach błysk rozbawienia. - Takim sposobem grzebie się konflikt?

- Przepraszam. - Potter zbliżył się do Draco, wyciągając rękę. - To co?

Blondyn przewrócił oczami, ale uścisnął jego dłoń. Po tym ruszył przed siebie i po chwili obejrzał się przez ramię.

- Idziesz?

Harry dogonił Draco i razem znaleźli się pod drzewami.

- Dziwne - mruknął brunet. - Ciebie nie atakują?

- To? - Malfoy skierował wzrok na las. - Nic niezwykłego. Chyba się przyzwyczaiły do mojej obecności, a muzyka je uspokaja i normuje zachowanie. Właściwie, dlaczego ja z tobą normalnie rozmawiam? Mam wrażenie, że ktoś cię podmienił, Potter. Jesteś znośny.

- Nawzajem, Malfoy.

Manewry uczuć | DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz