Cz. 2 - Rutyna

474 25 3
                                    

NICK

Gdy wyszliśmy z hangaru, wschodziło już słońce. To była naprawdę ciężka noc... a w zasadzie to ciężki tydzień, bo tak długo ich ścigaliśmy. Byli bardzo przebiegli i uciekali nam wiele razy. Dopiero wpadka tego młodego wilka pozwoliła nam wyprzedzić ich o krok.
- Jedziecie ze mną - powiedział do nas Bogo, gdy podszedł do swojego radiowozu - musimy ich jeszcze eskortować do szpitala.
- Myślę, że ich szefa nie trzeba eskortować - mruknąłem.
- Jego nie, ale was to już tak - odparł, dogryzając mi.

I wsiedliśmy do radiowozu. Bogo usiadł za kierownicą, a my na siedzeniach z tyłu. Cały czas lekko ciekła mi krew z głowy. W dodatku byliśmy cali z pyłu.
- Skąd wiedziałeś, że ten młody będzie próbował cię oszukać? - spytał komendant po chwili.
- Nie wiedziałem - przyznałem szczerze - ale miałem nosa...
- Tak czy siak podziękuj temu twojemu Finnickowi za cynk. Jakby nie było go wtedy w tym barze...
- Tak zrobię - odparłem, zastanawiając się ile tym razem będę musiał postawić mu kolejek.

Wtedy też zadzwonił telefon komendanta, który zwinnie przerzucił rozmowę na głośniki w radiowozie. Dzięki temu wszyscy wszystko słyszeliśmy.
- Szefie? Już po wszystkim? - usłyszeliśmy znajomy głos.
- Tak, Clawhauser. Wieziemy ich do szpitala i zaraz przyjadę. A coś się dzieje?
- Mamy zgłoszenie, że ktoś podpalił dwa śmietniki w centrum...
- To wyślij tam kogoś! - odpowiedział szef - kogokolwiek, kto jest na komendzie. A najlepiej to straż by było powiadomić. Czemu my mamy się tym zajmować?
- Tak jest! I jeszcze przyszło przypomnienie, że ma Pan jutro rano zjawić się w ratuszu.
- Tak wiem - odparł bawół, zatrzymując się na czerwonym świetle.
- I miał szef rację! Gazela też tam będzie...
- Pazu... ugh! Pogadamy jak wrócę!

Po czym wyłączył radio, unikając kontaktu wzrokowego z nami. Chciałem to już skomentować, lecz Karota wyraźnie dała mi znak, że lepiej siedzieć cicho..
- Boli cię ta głowa? - spytała, patrząc na mnie zaniepokojona.
- No trochę... cieszę się, że się martwisz. W końcu to twoja wina...
- Co!? - spytała zaskoczona.
- No tak! Spadłaś z tego piętra i trzeba było improwizować. Jak amatorka...

Króliczka patrzyła na mnie zdziwiona, dopóki nie uśmiechnąłem się do niej tak, jak miałem to w zwyczaju.
- Daj spokój! - powiedziała z uśmiechem i wyraźną ulgą - prawie się dałam nabrać!
- Ale musisz uważać, Hopps! - wtrącił się nagle komendant - bo naprawdę było blisko. Wy to lubicie ryzyko, co nie?

JUDY

W końcu dotarliśmy do szpitala w Zwierzogrodzie. Był to sporych rozmiarów wysoki budynek tuż przy centrum miasta. Na każdym piętrze znajdował się inny oddział. W dodatku szpital był dostosowany dla zarówno dużych jak i małych zwierząt. Eskortowaliśmy niesionych na noszach wilków aż do sali, oraz do sali operacyjnej. Szef gangu walczył o życie, bo Nick przygniótł go dwustukilowym posągiem. Na salę operacyjną trafił także czarny oraz szary wilk. Młody był trzymany w osobnej sali, a borsuk... a w zasadzie jego ciało zostało również przeniesione do jakiejś innej sali.

Usiedliśmy z Nickiem na korytarzu. Oddział, na którym byliśmy, był o tej porze praktycznie pusty. Szpital w Zwierzogrodzie mógł się pochwalić naprawdę znakomitą kadrą chirurgów. Nie raz tutejsi lekarze dokonywali cudu.

Po chwili zjawił się ordynator. Był to młody, niski lew o dość szarzastej sierści. Miał na sobie typowy kitel i jakieś teczki w łapach.
- Doktor Hamilton. Czy mogę w czymś pomóc?
- Och... nie! - mruknął Nick, opierając zmęczoną głowę o ścianę - my tylko mamy pilnować tych przywiezionych tutaj... gangsterów.
- Rozumiem - odparł doktor, uśmiechając się - Dobrze! Ale jedno muszę zrobić... chwila!

Doktor wyjął z kitla jakiś opatrunek, po czym zdezynfekował i opatrzył ranę na głowie Nicka już na korytarzu. Później kazał przynieść nam po kawie. W mgnieniu oka go polubiłam.
- Muszę iść... jeśli czegoś będziecie potrzebować, to wołajcie!
- Dziękujemy, doktorze! - odparłam.

Zwierzogród I - W Obliczu Narastającego Konfliktu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz