Cz. 27 - Epilog?

546 23 17
                                    

JUDY

- Jesteś pewna, że to nie jego sprawka?

Następnego ranka znowu odwiedzili mnie rodzice. Zatrzymali się w hotelu naprzeciwko szpitala i upierali się, że dopóki całkiem nie wydobrzeję, będą mi pomagać. Oczywiście w końcu opowiedziałam im całą historię. Mama nie potrafiła uwierzyć w to, że Jack i Felix wszystkich oszukali. Tata natomiast... wiadomo...
- Ale skąd masz pewność? - spytał po raz kolejny - przecież był poszukiwany!
- Wrobili go, tato... - tłumaczyłam - naprawdę! Sama się na to nabrałam.
- Uratował ją! - dodała mama - doceń go w końcu!

Stu opuścił głowę i mruczał coś pod nosem.
- Ale jakim cudem? - spytała znowu Bonnie, wciąż niedowierzając - to wszystko brzmi tak absurdalnie! A ja podawałam łapę Jackowi, gdy wróciliście wtedy z Penny...
- Karota! Doktor mówił, że...

Spojrzeliśmy w trójkę w kierunku drzwi. Stał w nich Nick, który gdy się zorientował że mam gości, lekko się zmieszał i powoli wycofał.
- Przepraszam...
- Zostań - powiedział Stu, bardzo dziwnym tonem - i tak już wychodziliśmy... ale skoro już jesteś...

Ojciec podszedł do speszonego lisa i zmierzył go spojrzeniem. Nick przełknął głośno ślinę i czekał na ripostę...
- Podobno jesteś niewinny... - zaczął Stu - ale ja tam wiem swoje. I cisną mi się na usta bardzo niemiłe słówka...

Złapałam się za głowę. Nie zrobiłabym tego, gdybym spodziewała się tego, co powie dalej:
- Ale... podobno osłoniłeś moją córkę podczas strzału... nieważne z jakiego powodu to zrobiłeś... i tak nie mogę Ci nie podziękować...

I wyciągnął przed siebie łapę. Uniosłam brwi tak wysoko, jak tylko mogłam. Nick nie wiedział co zrobić. Chyba myślał, że to pułapka lub coś w ten deseń. W końcu jednak odważył się i uścisnął jego łapę.
- Dziękuję... - powiedział cicho.

Stu nie odpowiedział, a jedynie cofnął się o krok. Wtedy do Nicka podeszła moja mama i... z całej siły go przytuliła. Lis spojrzał na mnie przestraszony, pytając wzrokiem czy przypadkiem jej się coś nie stało. Sama byłam ciekawa.
- Dziękuję, że ją uratowałeś... - mruknęła, gdy skończyła go obściskiwać - naprawdę dziękuję... idziemy?

Stu, do którego zostało skierowane to pytanie, stał jak wryty i patrzył na żonę z lekkim przerażeniem. Chyba miał wątpliwości, czy teraz to w ogóle może ją jeszcze dotknąć...

W końcu wyszli z pokoju w ciszy, nie zamykając za sobą drzwi. Podeszłam do Nicka, który nadal stał nieruchomo w miejscu.
- Sukces? - spytał cicho, wpatrując się w drzwi.
- No... powiedziałabym, że połowiczny...
- Czyli jak każdy u nas...

I zaczęliśmy się śmiać. Dostaliśmy chwilowej głupawki. Nick aż musiał usiąść, bo przez śmiech zaczął boleć go jego opatrzony brzuch.
- Wszystko dobrze? - spytałam w końcu, gdy się uspokoiłam.
- Bardzo dobrze - odparł - po co ja przyszedłem... już pamiętam! Doktor prosił, żebyś podeszła do niego do gabinetu.
- No dobra... już tam idę - oznajmiłam i podeszłam do drzwi - zaraz wrócę...
- Będę u siebie - odparł i jeszcze się uśmiechnął - chyba że Twoi rodzice mnie po drodze wyściskają na śmierć.
- Bardzo śmieszne...

NICK

Już dawno nie miałem tak dobrego humoru jak dzisiaj. Wyspałem się, a środki przeciwbólowe, które mi podali wieczorem sprawdzały się znakomicie. Mimo to chodzenie wciąż było problemem. Nie przypuszczałem, że strzał w brzuch może mnie tak nieźle powalić...

Wszedłem do swojej sali i usiadłem na skraju łóżka. Wiedziałem, że Karotę już dzisiaj wypisują ze szpitala. Pewnie po to doktor kazał jej tam teraz podejść. Jednak co ze mną? Nikt mi nic nie mówił...

Zwierzogród I - W Obliczu Narastającego Konfliktu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz