Cz. 20 - Plan

373 16 5
                                    

NICK

Gdy obudziłem się następnego ranka, Karota jeszcze spała. Nie wyspałem się zupełnie, ale nawet na to nie liczyłem. Zależało mi jedyne na chwili, gdy mogłem poleżeć w spokoju. To było bardziej kojące niż sen...

Wstałem powoli z łóżka i spojrzałem jeszcze na Karotę. Była taka słodka gdy spała... a jeszcze wczoraj potraktowała mnie paralizatorem. Jak teraz o tym myślałem, to było to nawet zabawne. Tak samo to, że gdzieś w głębi serca wciąż byłem na nią wściekły jak diabli. Dlaczego tak szybko jej przebaczyłem? Chyba nie potrafiłem się na nią gniewać...

Wyszedłem po cichu z pokoju i powoli udałem się do salonu. Nie wiedziałem czy Eliot z Mary wstają tak wcześnie, dlatego wolałem na wszelki wypadek zachowywać się jak najciszej, aby ich przez przypadek nie obudzić. Na szczęście w salonie nikogo nie było.

Postanowiłem zajrzeć jeszcze do kuchni. Było to dość małe pomieszczenie, gdzie znajdowały się blaty, cały kuchenny sprzęt, oraz dwa krzesła ze stolikiem stojącym przy oknie, przez które wpadały już do środka pierwsze promyki słońca. Ja jednak rozglądałem się za ekspresem. Może jakaś kawa...
- Dzień dobry!

Odwróciłem się zaskoczony. Mary stała przede mną także w piżamie, jednak wyglądała, jakby była już rozbudzona.
- Nie wiedziałem czy jeszcze śpicie czy nie - oznajmiłem, dopinając koszulę nocną.
- Lubię wstawać tak wcześnie - odparła z uśmiechem - ta kuchnia jest moim ulubionym pomieszczeniem. Nie z powodu gotowania! - zaprzeczyła od razu - po prostu uwielbiam siadać tutaj przy stoliku, z herbatą i wyglądać przez okno...

Spojrzałem na to, o czym mówiła. Za oknem rozciągał się widok na ulice, domy, mosty, klify i inne takie. Wszystko to było zasłonięte koronami wysokich drzew. Mimo to promyki słońca przedostawały się do środka.
- Jak rana? - spytała po chwili.
- Nie jest źle... Eliot ją bardzo dobrze opatrzył.
- Jak was tu przyniósł to prawie dostałam zawału - mruknęła - byłeś blisko... sam wiesz.

Zapadła cisza. Prawie straciłem życie, próbując nas stamtąd uratować. Ale co miałem zrobić? Dać się zakopać żywcem?
- Macie swój przytulny dom - zmieniłem temat, siadając na jednym z dwóch krzeseł - musicie być szczęśliwi...
- I jesteśmy - odparła, wstawiając wodę na herbatę - Nawet powiedziałabym, że obecnie żadnych zmian mi nie potrzeba. No... prócz jednej, ale na to mamy jeszcze czas...

I usiadła naprzeciwko mnie. Byłem pod ogromnym wrażeniem! Eliota pamiętałem z akademii jako... no po prostu ciamajdę! Jakim cudem stał się kimś takim? W dodatku miał taką żonę...
- Przepraszam za to pytanie - mruknąłem cicho, nie wiedząc jak zacząć - ale... jakim cudem...
- Wiem o co chcesz zapytać - przerwała mi z uśmiechem - Eli mi opowiadał co działo się w akademii...
- Oby nie o wszystkim - załamałem się.
- I wiem, że był... denerwujący - kontynuowała wilczyca - ale później, gdy trafił pod łapy Jacka zupełnie się zmienił.
- Jak długo z nim pracował? - spytałem.
- Gdzieś z kilka miesięcy - odparła - Jednak znowu cię uprzedzę. Nie ścigali tego całego Owena Larka. Eli wiedział tylko, że Jack faktycznie go ściga, jednak nigdy mu w tym nie pomagał. Zajmowali się innymi zadaniami, głównie udaremnianiem zamachów i tych podobnych. Jednak gdy Jack był na tropie Larka, zawsze ruszał na misję sam. Gdy wracał, zawsze wracał wściekły. Za każdym razem mu uciekał...
- Nie dawało mi to spokoju w nocy - oznajmiłem, gdy Mary zaparzyła mi i sobie herbatę - jeśli ten Lark istnieje i jest na komendzie... to kto to może być? Kto byłby w stanie pracować tam i jednocześnie działać po stronie wroga?
- Nikt nie przychodzi ci do głowy? - spytała zaskoczona.
- Właśnie nie - odparłem, biorąc łyka herbaty.

Zamyśliłem się. Co jeśli to ktoś, kogo w ogóle nie biorę pod uwagę? Bogo? Nie no... Pan B mówił, że miał z Larkiem na pieńku... to nie miałoby sensu. Pazurian? To już prędzej Eliot...

Zwierzogród I - W Obliczu Narastającego Konfliktu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz