Cz. 26 - Szpital

288 18 4
                                    

JUDY

Cały czas miałam w głowie ten głos... zaniepokojony głos komendanta, wołający o wsparcie. Mimo to wokół mnie wciąż była ciemność. Może umarłam? Nie pamiętałam, czy byłam ranna czy nie...

W końcu jednak poczułam, jak jakieś światło świeci mi prosto w oczy. Gdzie ja tak w ogóle byłam? Może trzeba było w końcu otworzyć oczy...

Ocknęłam się w... szpitalnym łóżku! Leżałam w jednoosobowej sali. Nikogo tu nie było. Światłem, które mnie obudziło, okazało się światło słoneczne, które przedostawało się do środka przez okna. Musiał zacząć się już nowy dzień... jakim cudem ja tu w ogóle trafiłam?

Przetarłam łapą oczy i spojrzałam w bok. Przy łóżku stał mały, drewniany stołek... ktoś musiał tutaj nade mną czuwać... chyba.

Wtedy do pokoju wszedł dobrze znany mi już doktor Hamilton. Wyglądało na to, że był w bardzo dobrym humorze. Uśmiechnął sie do mnie bardzo szczerze i usiadł na stołku obok łóżka.
- Dzień dobry, Panno Hopps! Jak samopoczucie?
- Chyba dobrze - odparłam słabym głosem - ale... nie wiem co do końca...
- Się stało - dokończył doktor, kiwając wyrozumiale głową - zabroniono mi cokolwiek mówić... ale jeśli tylko wyda Pani zezwolenie, wpuszczę tutaj kilku gości, którzy to wyjaśnią...
- Kilku gości? - powtórzyłam zdziwiona - no to niech ich Pan wpuszcza!

Doktor spojrzał na mnie zadowolony. Wyraźnie nie był zaskoczony tą decyzją.
- W takim razie zostawię was samych...

I gdy wyszedł, do środka wszedł komendant Bogo, moi rodzice, Marta oraz Bruce Bennett. Na ich widok nie wiedziałam co powiedzieć. Marta z rodzicami rzuciła się na mnie z płaczem.
- Już dobrze... - powiedziałam, obściskując ich.
- Nawet nie wiesz jak się baliśmy... - zaszlochała Bonnie, ściskając mnie tak mocno, że aż zaczęło brakować mi tchu - naprawdę! Myśleliśmy, że już cię straciliśmy...
- Co się stało? - spytałam zaskoczona, gdy w końcu mnie puścili.
- Za dużo wrażeń - odparł Bogo - zemdlałaś i zostałaś tu przetransportowana. A jeśli chodzi Ci o... całą resztę... to liczyliśmy, że Ty nam powiesz.
- Co mogę, to powiem - odparłam i uśmiechnęłam się lekko.

Gdy rodzice i Marta wyszli, Bogo i Bruce stanęli nad łóżkiem. Zaczęłam im tłumaczyć jak tak naprawdę było. Opowiedziałam im jaki był plan Felixa, kim był Ethan i jaką rolę pełnił Jack... wyjaśniłam także jak wrobili Nicka, jak on sobie radził i jak się pogodziliśmy. Wytłumaczyłam, jak tak naprawdę wyglądały te bankiety. Gdy dotarłam do ostatniego wieczoru, powiedziałam o walizce, helikopterze... i się zawiesiłam. Nie wiedziałam co powiedzieć dalej.
- Przepraszam, Hopps - mruknął bardzo cicho komendant. Widziałam że było mu bardzo głupio - nie wierzyłem wam... dowody były niezaprzeczalne.
- Wiem, szefie - odparłam cicho - wiem, bo sama nie wierzyłam Nickowi w to, że jest niewinny. Tak naprawdę to wszyscy jesteśmy winni przeprosiny właśnie jemu...

I wtedy przypomniałam sobie w jakim stanie widziałam go po raz ostatni. Spojrzałam na komendanta i przerażona wypaliłam:
- Właśnie, szefie! Co... z Nickiem?
- Niestety nie wiem - odparł krótko z poważną miną - Dwie rany postrzałowe. Przewieźli go tutaj w stanie krytycznym i całą noc operowali. Doktor mi jeszcze nic nie powiedział...

Poczułam jak zadrgały mi wargi. Obawiałam się najgorszego...
- Boże... co jeśli on... to moja wina! Osłonił mnie i sam przyjął strzał Felixa...
- Wyjdzie z tego! - powiedział Bruce, pocieszając mnie - patrz ile musiał przejść, aby udowodnić swoją niewinność! Nie podda się na ostatniej prostej!
- Ale teraz to już od niego zbytnio nie zależy...
- Walczy, Hopps! - przerwał mi Bogo - i nigdzie się nie wybiera. Zresztą jest wiele osób które chcą z nim jeszcze porozmawiać...
- No dobrze... - mruknęłam cicho - A co w końcu się stało... tam w ratuszu?
- Mieliście szczęście - powiedział Bennett - ogromne szczęście. Ktoś w tłumie puścił petardy, na czym skorzystał Nick. Czasu zyskaliście też sporo dlatego, że gdy Nick wsiadał do windy, Harris kazał do niego strzelać. Trafili w panel od windy i nie mogli już jej użyć. Musieli iść schodami.
- Gdy was znaleźliśmy, od razu trafiliście pod opiekę sanitariuszy - kontynuował Bogo - oprócz aresztowanego Felixa, znaleźliśmy zastrzelonego borsuka, martwego niedźwiedzia który był pilotem, oraz martwego rysia. Ani śladu po Jacku, Perkinsie i innych. Musieli jakoś uciec...
- Z ostatniego piętra ratusza? - spytałam zdziwiona - niby jak?
- Jest tam pełno innych zejść na dół niż tylko główne schody i winda - odparł Bruce - mieli jak uciec. Poza tym na jednych ze schodów policjanci znaleźli ślady krwi, najprawdopodobniej Jacka.
- Czyli trzeba ich jeszcze złapać...
- Spokojnie, Hopps! - wtrącił się Bogo - na razie masz odpoczywać! Wyglądasz na niesamowicie zmęczoną... zresztą, to koniec! Wczoraj cały Zwierzogród zrozumiał, że Felix ich wykiwał. Prawie rozpętał konflikt międzygatunkowy. Całe miasto od rana mówi tylko o tym co się stało, i o Jacku. Wszyscy już wiedzą że to on był Larkiem. Teraz będzie musiał się ukrywać...

Zwierzogród I - W Obliczu Narastającego Konfliktu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz