Rozdział 4

170 12 1
                                    

Nigdy zbytnio nie lubiłam szpitali. Przygnębiające wnętrza i smutny, często brudny biały kolor na ścianach, smród płynów dezynfekujących i markotni lekarze. Nie wiem co tu może być optymistyczne. Oglądając różne medyczne seriale można myśleć, że lekarze to mili i pomocni ludzie, którzy gdy tylko zobaczą płaczącą osobę na korytarzu, od razu się nią interesują. W moim mieście wcale tak nie jest. Czekamy już drugą godzinę, aż ktoś się nami zainteresuje. Przecież gdyby to było coś poważnego, to już dawno wywoziliby mnie stąd na noszach, nogami do przodu. Patrzę na Luke'a i zastanawiam się po co to robi. Przywiózł mnie tu, bo nie chce żebym wydała go policji, że mnie potrącił? Czy o co chodzi?

- Dobrze się już czuję, nie musimy tutaj siedzieć - odezwałam się pierwszy raz po kilkunastu minutach ciszy.

- Muszę mieć pewność, że wszystko z Tobą dobrze, nie chcę Cię mieć później na sumieniu - podniósł głowę z nad telefonu i spojrzał na mnie.

- Wiesz, kulturalnie byłoby nie używać telefonu, gdy jedna ze stron takowego nie posiada - założyłam ręce na piersi.

- Sorry, musiałem nakarmić Pou.

Wybuchłam śmiechem i spojrzałam na niego z przymrużonymi oczami - Poważnie? Ktoś jeszcze w to gra?

Luke oburzył się, ale nie dane mu było jednak się wytłumaczyć, bo nareszcie zainteresował się nami personel szpitala. Podeszła do mnie jakaś młoda pielęgniarka i zaprowadziła do gabinetu, w czasie gdy Luke rozmawiał z lekarzem. Zdziwiłam się, że to jego pyta o mój stan, skoro przecież on nic o mnie nie wie. Nawet nie zna mojego nazwiska!

Pani kazała mi się położyć na łóżku szpitalnym. Zdjęła ze mnie bluzę Luke'a i położyła ją na krześle obok. Czułam się przy niej bezradna jak małe dziecko, ale nadal byłam słaba, więc nie chciałam się sprzeciwiać. Gdy zobaczyła moją brudną bluzkę zrobiła dziwną minę, a ja się skrzywiłam. To nie moja wina, że wyglądam jak zużyta ścierka z restauracji. Podziękujmy za to temu Panu, który wylał na mnie moją ulubioną kawę!

- No dobrze, lekarz za chwilę przyjdzie i zobaczy czy wszystko dobrze - pielęgniarka w końcu uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i wyszła z gabinetu.

Dobrze, a więc czekam.

- Pani Maddie, dzień dobry, proszę się obudzić. Nazywam się Henry Lawson. Jestem lekarzem. Zbadam Panią - O co tu chodzi? Gdzie ja jestem? Kurde ile go nie było, że tak zdążyłam się wyspać?

- Tak, tak już, dzień dobry - podniosłam się na łokciach i otrząsnęłam.

- Nazywa się Pani..?

- Ross. Maddie Ross.

Pokiwał głową, zapisał coś w swoich notatkach, po czym je odłożył. Zrobił mi serię rutynowych badań, żeby sprawdzić, czy nie mam wstrząśnienia mózgu, żadnych złamań czy czegokolwiek. Według mnie było to totalnie bezcelowe, bo badał mnie jakbym zderzyła się z niedźwiedziem, a nie z czarnym Nissanem Altima jadącym z prędkością 10 km/h, no ale kto co lubi.

- No dobrze. Wydaje mi się, że wszystko jest w porządku. Głównym powodem omdleń prawdopodobnie był spory stres i panika spowodowany tym małym wypadkiem. Zalecam odpoczynek, spokój i może trochę kawy - lekko się zaśmiał. To nie było zabawne - Gdyby Pani chciała, za dwie godziny w recepcji będą wszystkie wyniki badań, razem z moją wizytówką. Jeśli zawroty się nasilą, proszę się do mnie zgłosić. A teraz może Pani udać się do swojego chłopaka, bo chyba bardzo się martwi.

- Dziękuję bardzo - Odpowiedziałam pośpiesznie, bo myślami byłam już za drzwiami. Czy Josh tu jest? Przyjechał po mnie z pracy? Ale kochany! Założyłam bluzę Luke'a i wybiegłam z gabinetu by wpaść w objęcia mojego ukochanego. Jednak gdy przekroczyłam próg drzwi nigdzie go nie widziałam. Jedyną osobą, która była na korytarzu był Luke, który gdy tylko wyszłam z sali podniósł się z krzesła i spojrzał na mnie. Wtedy to zrozumiałam. Lekarz źle to odebrał. Już miałam się odwrócić by wszystko mu wyjaśnić, ale do gabinetu wszedł jakiś pacjent, więc dałam sobie spokój.

- I jak? Mów coś - Luke wyrwał mnie z zamyślenia.

- Chyba wszystko dobrze, nie mam żadnych poważniejszych obrażeń - wzruszyłam ramionami.

- Czyli po prostu mdlejesz tak na mój widok? - chłopak zalotnie uniósł brwi.

- Tak, ale nie w takim sensie jak myślisz. Mam Cię już dosyć, to dlatego. Dobrze, a teraz proszę zawieź mnie na posterunek.

- Co? - Luke podskoczył ze strachu - Słuchaj ale ja naprawdę Cię przepraszam, ja nie chciałem w Ciebie uderzyć. Zrobiłem to totalnie niespecjalnie. Proszę, przemyśl swoją decyzję. Nie masz żadnych poważniejszych obrażeń, a ja zbieram kasę i nie mam na... Dlaczego się śmiejesz?

- Wybacz.. ale.. - nie mogłam opanować śmiechu - Wiem, że jesteś wkurzający, ale przecież nie wydam Cię na policję, jak mogłeś tak pomyśleć...

W jego oczach pojawiła się ulga i radość, jak u małego dziecka, które dostało wymarzoną zabawkę. Przecież nic mi się nie stało, dobrze się mną zaopiekował, a gdybym chciała to zgłaszać, byłoby jeszcze większe zamieszanie i problemy, więc wolałam mieć to z głowy - Muszę jechać na policję, żeby zgłosić kradzież torebki. Przecież zostałam bez niczego - załamana opadłam na siedzenie.

- Znajdziemy ją. Obiecuję - położył mi dłoń na kolanie by dodać mi otuchy.

- Dziękuję - speszona zabrałam kolano i szybko się podniosłam - No to jedźmy.

Nic O Mnie Nie Wiesz ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz