26.

412 22 4
                                    

Rey.

Przez ostatnie pół roku wiele się zmieniło. Właściwie zmieniło się wszystko. Ben pod moją namową zakończył dyktaturę, rabowanie planet i branie ich sobie ich wyłączność. Zakończył pościg za Ruchem Oporu, co nie znaczy, że się zaprzyjaźnili. Mają raczej napięte i chłodne stosunki. A zazwyczaj nie mają ich wcale. Według nich jestem tutaj trochę jako dyplomata. Czuwam nad dobrymi zmianami. Oczywiście nie wiedzą o naszej relacji, nie zaakceptowaliby tego. A jaka jest nasza relacja? Inna niż kiedyś, całkiem inna. Ćwiczę z nim dobrowolnie. Jestem z nim dobrowolnie. Jesteśmy partnerami. Dotrzymuje złożonych mi obietnic. Ufamy sobie. Kocham go i wiem, że on czuje to samo. Na początku było ciężko, ale teraz czuję, że zyskujemy równowagę. Skończyły się koszmary i wybuchu gniewu. Więcej rozmawiamy i medytujemy. Leia z pewnością już się domyśliła, że nie łącza nas jedynie interesy.

*

Szłam korytarzem mijając kolejne pomieszczenia. Ten statek znałam już na pamięć. Był moim domem. Miałam nadzieje, że kiedyś będziemy mieli prawdziwy dom. Zwolniłam przy jego gabinecie i cicho zapukałam. Mimo wszystko szanowaliśmy swoją prywatność.
- Proszę. - usłyszałam i uchyliłam drzwi.
Siedział za burkiem i przeglądał jakieś dokumenty. Podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się natychmiast.
- Nie było cię, gdy wstałam.
- Miałem sporo pracy, wcześniej zacząłem.
Podeszłam do niego a gdy obrócił fotel w moją stronę usiadłam mu na kolanach.
- Ostatnio dużo pracujesz...
- Wiem, przepraszam. Postaram się to zmienić.
- Zjesz ze mną śniadanie?
- Nie dam rady, ale za to mam dla ciebie niespodziankę. Zjemy razem kolacje?
- Mogę odmówić? - zapytałam poważnej.
- Nie? - zaśmiał się i mnie pocałował.
Kiedyś nie wyobrażałam sobie wyrazu jego twarzy, gdy będzie się uśmiechał. Dźwięku śmiechu. Teraz towarzyszy mi niemal codziennie.

*

Przeglądałam książkę leżąc w łóżku. Dzisiaj obyło się bez treningu. Rzadko miewałam tak leniwe dni. Ben gdzieś zaginął, nie było go na obiedzie. Gdy usłyszałam pukanie do drzwi zdziwiłam się. Nie miewałam gości. Po chwili zobaczyłam droida z dużym pudełkiem. Było zapakowane na prezent. Dla mnie. Otworzyłam je i wyjęłam karteczkę. Pismo Bena.
„ Załóż to na siebie i bądź gotowa na 19.
Kocham."
Odwinęłam papier i wyciągnęłam długą, czerwoną suknię. Miała rozcięcie do połowy uda i głębokie wycięcie na dekolcie. Gorset był bogato zdobiony kamieniami. Wyglądała zjawiskowo. Do tego srebrne buty na wysokim obcasie i długie kolczyki wysadzane kamieniami. Musiało kosztować majątek.
Dla kogoś, komu jeszcze niedawno brakowało jedzenia wydawanie pieniędzy na takie „głupoty" nie przychodziło łatwo. Mimo to uśmiechnęłam się, doceniałem jego gest. Wzięłam długi prysznic a następnie zrobiłam sobie delikatny makijaż. W ostatnich miesiącach Ben zabierał mnie ze sobą na różne wydarzenia, więc ta kiedyś zbędna umiejetność
okazała się całkiem przydatna. Tym razem lekko zaszalałam dobierając szminkę pod kolor sukienki. Włosy spięłam w luźny koczek i wypuściłam kilka pasm. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze i uznałam, że jestem zadowolona z efektu. Podeszłam do łóżka, aby ubrać sukienkę. Niechcący straciłam pudełko, które jak się okazało posiadało drugie dno. Wyjęłam z niego koronkowe majtki w kolorze sukienki i pończochy. Patrzyłam na tą niepraktyczną bieliznę ze zdumieniem. Czy Ben chciał, abym takie coś nosiła? Zmarszczyłam brwi, ale założyłam je. Mogę się przecież dla niego poświęcić. Po chwili byłam już gotowa i odliczałam minuty do umówionej godziny.

Kylo Ren.

W nocy nie mogłem zasnąć. Jakby to była jakaś nowość. Ostatnio często mi się to zdarzało i wyjątkowo nie było spowodowane podszeptami ciemnej strony. Rey. Rey była powodem. Bladym świtem zerwałem się i poszedłem od razu do gabinetu. Praca odpędzała różne myśli i zajmowała czas.

*

Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Nie przepadałem nigdy za eleganckimi smokingami. Czułem się w nim jak w obcej skórze. Po raz kolejny poprawiłem muszkę drżącymi dłońmi. Lepiej nie będzie Ren. A może Ben? Sam już nie wiedziałem kim jestem. Udałem się do swojego statku i odleciałem w stronę niedalekiego układu.

*

Miałem nadzieje, że jej się spodoba. Patrzyłem na to wszystko nie dowierzając, że sam takie coś zorganizowałem. Ja. Największy potwór Galaktyki. Na plaży stała biała, drewniana altana. W niej dwa krzesła i nakryty stół. Wszędzie były świece i płatki kwiatów. Postarali się, nie ma co. A jeśli jej się nie spodoba? Myśli o odrzuceniu nie dawały mi spać. Poszedłem do stołu patrząc na słońce chylące się ku zachodowi. Sceneria idealna. Z zamysłu wybudził mnie dźwięk silnika. Już jest. Odwróciłem się w stronę miejsca, z którego dobiegły mnie głosy. Rey szła po omacku ze związanymi oczami prowadzona przez jednego z moich pracowników. Gdy mnie ujrzał tylko się skłonił i oddalił po cichu. Dziewczyna stała wyciągając dłonie i próbując trafić na coś więcej niż powietrze. Zmierzyłem ją wzrokiem. Wyglądała idealnie. Była idealna. Podszedłem do niej i stanąłem za jej plecami, aby po chwili złapać ją w pasie. Wzdrygnęła się.
- Pięknie wyglądasz. - szepnąłem jej do ucha.
- Ben... Mogę już popatrzeć?
- Jeszcze chwilkę. Daj mi rękę.
Złapałem ją i poprowadziłem w stronę altany. Gdy stała już przodem do stołu delikatnie zacząłem odwiązywać jej opaskę. Ręce mi drżały z nerwów. Po chwili patrzyła na to wszystko. Patrzyła i nic nie mówiła. Nie mogłem już dużej wytrzymać tej niepewności.
- Nie... nie podoba ci się? - wydukałem.
Odpowiedziała mi tylko cisza. Zacisnąłem pięści mocniej wzdychając.
-Rey... - dotknąłem jej ramienia.
Po chwili odwróciła się w moją stronę ze łzami w oczach.
- Rey, czemu płaczesz? Zrobiłem coś nie tak?
Byłem zdruzgotany, to nie tak miało być. Nie chciałem żeby znowu przeze mnie płakała.
- Oh Ben, to jest... Piękne. Nie mam słów. Płaczę ze szczęścia. - mówiąc to rozpłakała się jeszcze bardziej.
Przytuliłem ją mocniej do siebie.
- Zechce pani zjeść ze mną kolacje?
- O niczym innym nie marzę.

Po chwili siedziała już na przeciwko mnie a ja mogłem podziwiać jej widok w blasku świec i zachodzącego słońca. Pogoda nam dopisała, było wyjątkowo ciepło i świeżo. Jedliśmy w milczeniu głównie uśmiechając się i patrząc na siebie ukradkiem. Czułem się jak nastolatek. Jednak nie przyszedłem tutaj, aby tylko na nią zerkać. Gdy skończyliśmy jeść wziąłem szampana i napełniłem jej kieliszek. Odkładając butelkę myślałem, że odlecę z nerwów. Całe rządzenie Najwyższym Porządkiem to było nic w porównaniu do tego, co jest teraz.
- Napijmy się za nas. - szepnąłem wznosząc toast.
Wypiłem go niemal duszkiem, jednak nie dodało mi to ani trochę odwagi. Podszedłem do niej i zamknąłem jej dłoń w swojej dłoni.

Pamiętniki mocy. | Reylo.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz