Rozdział 9

347 41 74
                                    

Anastasia odczekała kilkanaście minut w wynajmowanym domku. Chciała mieć pewność, że ani Phoebe, ani Frank nie pojawią się niespodziewanie na dworze. Shane'a i Shannon jeszcze dzisiaj nie spostrzegła. Miała nadzieję, że nie zdecydują się wyjść równo z nią.

Wyciszyła telefon, żeby przypadkiem żaden dźwięk nie zwrócił na nią uwagi. Wybierała się do lasu i wolała pozostać niezauważona. Krótką chwilę wahała się nad zabraniem broni z walizki, aż w końcu zdecydowała się to zrobić. Rozpięła kurtkę, której nawet nie zdjęła po powrocie tutaj, przypięła kaburę do paska i przeciągnęła całość przez szlufki czarnych spodni. Od razu poczuła się lepiej.

Zamykając drzwi do budynku, znowu rozejrzała się wokół. Na moment zatrzymała spojrzenie na świątecznych lampkach otaczających okna i wejście do domu Bergerów, które teraz mieniły się przeróżnymi barwami, chociaż Anastasia dałaby sobie uciąć rękę, że chwilę wcześniej były wyłączone. Odczekała jeszcze chwilę, spodziewając się, że zaraz zobaczy kogoś z rodziny gospodarzy. Nikt się nie pojawił.

Zeskoczyła z niewielkiego ganku, gdy w ostatniej chwili przypomniała sobie, że od stabilnego podłoża dzielą je dwa niskie schodki. Była naprawdę rozkojarzona, a to za sprawą odebranej o piątej nad ranem wiadomości od nieznanego numeru. Przyszła na jej służbowy numer, który rozdawała razem z wizytówkami. Mogła pochodzić od dosłownie każdego, a jednak myśli Anastasii i tak powędrowały od razu do Oliviera Pollarda. Kto inny miałby wysyłać jej liczby, nie dołączając do nich żadnego podpisu i nie odpowiadając na próby kontaktu? Chwilowo nie potrafiła rozgryźć, dlaczego wysłał jej akurat liczbę „10". Jednocześnie była już zbyt zmęczona tym, że za każdym razem, gdy wspomina komuś z pracy o Pollardzie, posądzana jest o obsesję na jego punkcie. Z tego powodu jeszcze nie przekazała do sprawdzenia numeru, z którego do niej napisano.

Skręciła ze ścieżki między domkiem numer dwa i trzy. Dzisiaj śniegu było mniej niż w trakcie poprzednich dwóch dni, więc nie brodziła w nim już aż tak głęboko. Za to był bardziej ubity i śliski. I tak źle, i tak niedobrze. Granica lasu znajdowała się może pięćdziesiąt metrów od domków, jednak przez to, że Anastasia nieustannie musiała rozglądać się, czy nikt nie kręci się w pobliżu, ta trasa zdawała jej się co najmniej dziesięć razy dłuższa.

Gdy w końcu weszła między drzewa, nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Myślała tak przez kolejne kilkanaście metrów spaceru. Potem coś mignęło po jej lewej stronie. Jak oparzona doskoczyła bliżej jednego z grubszych pni, żeby móc się za nim schować, a jej ręka sama powędrowała do ukrytej pod ubraniami kabury. Cofnęła jednak dłoń i oparła ją na chropowatej korze, gdy wychylała się nieznacznie ze swojej marnej kryjówki. Rozpoznała Shane'a po szczupłej sylwetce, czarnej kurtce i granatowej czapce. On za to jej nie zauważył, szybkim krokiem i z lekko pochyloną głową przemieszczał się w stronę domu. Poczekała, aż zniknie z zasięgu jej wzroku, a następnie odwróciła się tyłem do zimowiska.

Po kolejnych kilkunastu metrach wędrówki zaczęło jej się zdawać, że jest w stanie dojrzeć między drzewami coś więcej niż kolejne pnie i horyzont. Wciąż jednak była zbyt daleko, żeby mieć pewność. Jednocześnie bardzo szybko coś innego odciągnęło jej uwagę – odgłos łamanych gałązek, który tym razem dochodził z prawej strony. Zamiast uskoczyć w bok i znowu zaryzykować poślizgnięciem się, znieruchomiała. Ostrożnie przekręciła głowę, żeby odnaleźć źródło dźwięku.

Pierwsze, co dostrzegła, to falujące na wietrze włosy w odcieniu jasnego blondu. Sama, żeby uniknąć podobnego zdemaskowania, nie wyjęła swoich kosmyków spod szalika. Było to niewygodne, bo za każdym razem, gdy mocniej przechylała głowę, czuła dyskomfort, ale czego nie robi się dla pozostania jak najbardziej niewidzialną.

PamiątkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz