Rozdział VI

281 4 3
                                    

      Anna otworzyła drzwi od pokoju Jen i oboje stanęliśmy jak wryci. Nie wiem które z nas bardziej. Wolałbym tego nigdy nie zobaczyć, ale za późno. Jej delikatne, atrakcyjne ciało, ubrane jedynie w czarny stanik i spodnie znajduje się stanowczo za blisko tego, tego skurwysyna, a ja nie mogę nic zrobić, nawet słowem się odezwać. To jej chłopak. Mogą robić co chcą. Tylko, dlaczego mnie to obchodzi? Przecież sam nie jestem święty. Sypiam z jej siostrą, tuż za ścianą, ale jednak to mnie ruszyło, poczułem dziwny ścisk w żołądku i wkurzyłem się bardzo. Zacisnąłem pięści i wyszedłem z pokoju.
— Normalnie nie wierzę — usłyszałem jak Anna mówi sama do siebie siedząc w salonie.
— Niby w co? — zapytałem opierając się o framugę — Dlaczego cię to tak zaskoczyło?
— Bo ona jest taka krucha, delikatna, ja nie wiedziałam, że oni..
— Anna, mogą robić co chcą. Z resztą wątpię, żeby ją obchodziło to co my robimy.
— Ale ty nie rozumiesz.. — spojrzała na mnie i się rozpłakała. I zrozum tu kobiety, no nicholery. Wziąłem głęboki oddech, zamiast ją przytulić wyszedłem z domu. Wpierw naszła mnie myśl, żeby zapalić, ale zapomniałem fajek z auta i jakoś nie chciało mi się do niego iść. Spojrzałem na stajnię i w jej kierunku ruszyłem. W środku, w wielu boksach są konie. Przy każdym się zatrzymałem na chwilę, a jeden zwrócił moją uwagę najbardziej. Czarny koń, patrzył na mnie jakoś tak inaczej.
— Hej — wystawił głowę w moją stronę i mogłem go pogłaskać — Nie nudzisz się tu? Ja chyba bym oszalał, gdyby zamknęli mnie w takiej klatce, ale właściwie to całkiem możliwe, jeśli znów wrócę do dilerki to trochę zarobię, ale będą mogli mnie zamknąć, jeśli mnie złapią. Jeśli.. — dodałem ciszej. Chyba pora wrócić do dawnych zwyczajów.
Zacząłem się zastanawiać, jak to wszystko wprowadzić w życie, bez żadnych podejrzeń, ale przeszkodziła mi pewna osoba
— Co tu robisz? — zapytała jak gdyby nigdy nic. Nawet nie mogę na nią spojrzeć.
— Podziwiam — burknąłem.
— Dlaczego jesteś zły? — zapytała podchodząc bliżej, wkurzając mnie jeszcze bardziej.
— Nie jestem — spojrzałem na nią, ale szybko odwróciłem wzrok, wygląda tak niewinnie, ale to tylko pozory, pewnie jest taka jak jej siostra. Na bank musi być dobra w te klocki...
— Właśnie widzę.. Możesz mi powiedzieć o co ci chodzi? — nie wiesz? o ciebie i tego chujka, ale może miałaś rację i faktycznie łączy was jakieś uczucie, albo przynajmniej łóżko.
— O nic. Najwyraźniej mówiłaś prawdę, że z nim to coś poważnego.. — czuje jej palące spojrzenie na plecach, chociaż nawet się nie odwróciłem.
— Chyba nie jesteś zazdrosny? Z resztą nic nie było.. — Jestem! Kurwa nawet nie wiesz jak bardzo, ale ci tego nie powiem!
— Co mnie to obchodzi? Rób co chcesz — udałem obojętnego, wzruszyłem ramionami i zacząłem iść w stronę wyjścia, czując się źle, jak nigdy wcześniej — W końcu, nic nas nie łączy — odwróciłem się i z perfidnym uśmiechem dodałem, chcąc ją zranić tak jak ona mnie — Łatwa jesteś, skoro dajesz mu dupy po pięciu dniach — otworzyła szeroko oczy, usta i zamilkła.
Szybko wyszedłem na zewnątrz i oparłem się o ścianę. Serce zaczęło bić mi szybciej, umysł pracował na najwyższych obrotach, słysząc szloch dziewczyny. Jestem idiotą, ale to jedyny sposób żeby trzymać się od niej z daleka. Skoro chce być z nim, to proszę bardzo. Mnie to już nie obchodzi. Wyciągnąłem telefon, napisałem szybkiego sms'a do starego kumpla i ruszyłem do auta, nawet nie żegnając się z Anną.
Po godzinie dotarłem na miejsce. Do opuszczonego na pierwszy rzut oka, domu pod lasem, który z zewnątrz wygląda jak ruina, za to środek jest wyremontowany i wygląda dość bogato. Wcześniej jednak wyłączyłem telefon, aby nikt mnie nie namierzył. Wysiadłem z pojazdu i wszedłem do budynku, albo raczej tego co z niego zostało.
— No, no, któż to się zjawił — z pomieszczenia obok wyszedł napakowany, wytatuowany facet z łysą głową i mrocznym spojrzeniem czarnych oczu, oraz dwóch jego goryli, wyglądających niemal identycznie.
— Siema Dean, dawno się nie widzieliśmy — uśmiechnąłem się i podeszliśmy do siebie, uścisnęliśmy ręce i usiedliśmy na kanapie.
— Co cię tu sprowadza? — zapytał wprost, chociaż doskonale wie, po co się zjawiłem.
— Po co pytasz, skoro znasz odpowiedź. Potrzebujesz mnie, a ja ciebie.
— Nie boisz się? — uniósł brew i się krzywo uśmiechnął.
— Nie. To co? Dobijemy targu? Identycznie jak ostatnio?
— Skąd mam wiedzieć, że nie chcesz mnie psiarni wystawić? — zapytał podejrzliwie, na co wywróciłem oczami i zacząłem mówić.
— Kurwa. Znamy się nie od dziś. Nigdy cię nie zawiodłem i nie zamierzam. Po prostu potrzebuję towaru, żeby sobie dorobić.
— Jeśli mnie spróbujesz wykiwać, to wiesz co ci zrobię — uśmiechnął się pokazując złote zęby.
— Wiem. To jak? Umowa stoi? — uniosłem brew i wyciągnąłem do niego rękę, w tej chwili nie mam kompletnie nic do stracenia, po prostu potrzebuję jakiegoś zajęcia, żeby nie myśleć o niej.
— Stoi. Przynieś towar Jon — zwrócił się do jednego dryblasa, który wyszedł z pomieszczenia — Dostaniesz tyle co ostatnio, dokładny spis będzie w torbie. Oczywiście podział 60 do 40, no i możesz się częstować, jeśli sam chcesz — uśmiechnął się.
— Jasna sprawa. Kiedy mam ci dawać kasę?
— Co dwa tygodnie, chyba, że nic nie opchniesz, w co wątpię — do pomieszczenia, wrócił koleś z torbą.
— Na początku może być różnie, muszę ostrożnie się rozkręcić, sam rozumiesz.
— Oczywiście. To dla ciebie. — wręczył mi czarną sportową torbę — A teraz spierdalaj, bo mam kolejnego klienta — uśmiechnął się, na co pokręciłem głową i znów uścisnęliśmy sobie ręce.
— Nara — i wyszedłem, zatrzymałem się przed samochodem i usłyszałem czyjś krzyk - Nie! błagam! - coś mi się wydaje, że właśnie ktoś podpadł Deanowi.

część I - CHŁOPAK MOJEJ SIOSTRY. część II - NIE ZOSTAWIAJ NASOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz