Rozdział IV

852 58 18
                                    

SHEETAL'S POV

Tato.


Gdy budzę się tego dnia, czuję się bardziej rozbita, niewystarczająca i słaba niż zazwyczaj.

Czuję, że zawiodłam; ludzi wokół siebie, rodzinę, przyjaciół, samą siebie.

Kulę się na łóżku, przyciskając nogi do brzucha i zaciskam prawą dłoń wokół lewego nadgarstka, wbijając w niego paznokcie.

Niech ktoś zabierze ode mnie ten ból. Niech ktoś sprawi, że przestanę czuć, nich ktoś przytuli mnie tak mocno, by nie dopuścić do mojego całkowitego rozpadnięcia się. Niech ktoś mnie naprawi, pomoże szukać strzaskanych fragmentów.

Ręka mnie piecze, ale wbijam palce w skórę, dopóki pod paznokciami nie zaczynam czuć krwi, od której moje przedramię zaczyna się lepić.

Czy próbowanie zagłuszyć cierpienia bólem fizycznym ma sens? Czy to nie tak, że później ono uderzy dużo mocniej? Czy jak to zrobi będę jeszcze w stanie się podnieść i stanąć prosto?

Czasem mam wrażenie, że ciężar wszystkiego przygniata mnie do ziemi tak mocno, że dziwię się, że mogę jeszcze stać.

Zwlekam się powoli z łóżka i zabieram ubranie, po czym wchodzę do łazienki. Odkładam mundurek na klapę toaletową, od razu wchodząc pod prysznic, mając nadzieję, że zmyje on ze mnie każdą myśl, wszystkie emocje i zostawi odświeżoną zarówno psychicznie jak i fizycznie, ale tak się nie dzieje.

Za to czuję, jakby ktoś uderzył mi w płuca czymś dużym i bardzo ciężkim, nie mogę oddychać. Krztuszę się powietrzem i choć próbuję uspokoić kołatające serce, nie mogę wyzbyć się paniki, która mnie ogarnia.

Nie płakałam od miesięcy i nie zamierzałam znów tego robić, ale jednak wczesnym rankiem, gdy cały Hogwart pogrążony jest w ciszy i przeżywa senne marzenia, rozpadam się. Czuję, jak cegiełka po cegiełce, rozpada się każda moja komórka w ciele.

Okazuje się, że choć wiedziałam, że ten dzień nadejdzie, gdy nadszedł, jestem zupełnie nieprzygotowana.

Siadam w brodziku kabiny prysznicowej i pozwalam, by moje łzy mieszały się z wodą ze słuchawki. Obejmuję ramionami nogi i kołyszę się do przodu i tyłu, czując jakby wszystko na co pracowałam nie miało znaczenie.

Dlaczego mamy starać się żyć, pracować, zbierać pochwały i nagrody, skoro w jednej chwili możemy to wszystko stracić?

Czy faktycznie żyjemy po to, by umrzeć, nie zostawiając po sobie nic poza wspomnieniami w myślach innych? Czy naprawdę mamy zawierać przyjaźnie i kochać ludzi, skoro jedyne co tym osiągniemy jest to, że więcej osób zapłacze na naszym pogrzebie?

Dlaczego śmierć nie oszczędza nawet najwspanialszych dusz?

Nie boję się śmierci. Boję się straty, jaką mogą poczuć moi bliscy, boję się cierpienia jakie to im zada i blizn jakie po sobie zostawi.

Śmierć nie rani osoby, którą zabiera, rani wszystkich innych.

Gdy woda zaczyna robić się zimna, a moje ciało przestaje się trząść, wychodzę spod prysznica i zawijam w ręcznik. Opieram ramiona na umywalce, a gdy unoszę głowę napotykam na własne spojrzenie.

Wyglądam jak wrak człowieka, którym zresztą chyba jestem.

Mokre blond włosy lepią mi się do twarzy, skóra jest matowa i blada, a skoro nawet ja widząc siebie codziennie w lustrze jestem w stanie to dostrzec, reszta też zobaczy. Oczy mam opuchnięte i wydaje się, że blask straciły już bardzo dawno temu, i pewnie właśnie tak było, kryją się pod nimi fioletowe sińce i zastanawiam się czy one zawsze są równie widoczne.

The Sound of Broken Heart // Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz