Rozdział XII

487 48 19
                                    

SIRIUS' POV

Kiedy wieczorem spotykam się z Sheetal, idziemy do kuchni. Aczkolwiek lepszym określeniem byłoby, że jestem zaciągany siłą przez małego cukrowego gnoma. Ślizgonka jest zaskakująco silna, gdy w grę wchodzą słodycze.

- Zaczynam się obawiać, że któregoś dnia mnie zamordujesz, jeśli nie dostaniesz wcześniej odpowiedniej porcji cukru- mówię, gdy siedzimy już przy stole, odpowiadającemu stołu Gryfonów w Wielkiej Sali.- Czyli chyba jakiejś tony słodyczy. Chociaż tona mogłaby nie wystarczyć. Może ciężarówka by dała radę.

Obserwuję jak blondynka pochłania kolejny kawałek brownie; patrzy na mnie wrogo, gdy się odzywam, więc chyba wolę zaprzestać gadania dopóki nie będzie na cukrowym haju.
- Spierdalaj- odpowiada, przewracając oczami; nadal uważam, że to strasznie dziewczyńskie i nie zamierzam powtarzać tego gestu do końca życia.- Nie patrz się tak na mnie. Potrzebuję dużo cukru, żeby przeżyć dzisiejszy wieczór. Wiesz, spotkanie Klubu Ślimaka. Ostatnio omal się nie zrzygałam na stół, więc teraz zjem wcześniej i nie będę musiała walczyć ze swoim żołądkiem podczas spotkania.

Unoszę dłonie do góry w obronnym geście.

- Warto pytać czy aż tak źle tam jest?- unoszę jedną brew i opieram się dłońmi o stół.- Nie, wiesz co, jednak nie odpowiadaj. To Klub Ślimaka, sama nazwa mówi za siebie. Powiedz mi tylko, nie było już miejsc w Klubie Żółwia?

- Żebyś wiedział, próbowałam dostać się do Klubu Żółwia i Klubu Pająka, ale było tylu chętnych, że tylko Ślimaka został- śmieje się.

Blondynka odsuwa od siebie pusty talerz i uśmiecha się do mnie, ale w oczach widzę zmęczenie, jakby ten dzień był dla niej trudny. Ciekawe, czy ja również tak wyglądam.

- Żarcie jest tam aż tak paskudne, że chciało ci się rzygać, Wesołku?

Skrzaty, pracujące w kuchni zgarniają talerz Sheetal i mój kubek po kawie- zdecydowanie zbyt dużej ilości dzisiaj, i pytają chyba ze cztery razy czy aby na pewno nie potrzebujemy nic więcej. Za każdym razem odpowiadamy, że nie, ale odpuszczają dopiero po którymś razie naszego zaprzeczenia. Wtedy odchodzą, kłaniając się nisko; zawsze traktują nas jak najświętszych Panów i obsługują jak na herbatkę z królową Anglii.

- Nie, żarcie było zajebiste- odpowiada, wzruszając ramionami.- Ale mdli mnie od pierdolenia Slughorna i próbowania zaimponować wszystkim zebranym, że jest się najlepszym. Co za stek bzdur. Jeszcze mam uwierzyć, że zostałam tam zaproszona ze względu na swoją błyskotliwość na eliksirach i znajomość ciekawych anegdotek? O błagam, idiotyzm. Ja ledwo rozróżniam ślaz od asfodelusa, więc raczej moja wybitność z eliksirów jest mocno podważalna.

Unoszę jeden kącik ust do góry i przeczesuję palcami włosy.

- Rozróżnić czego od czego?- pytam, na co dziewczyna uderza mnie w ramię.- Merlinie, i to niby faceci są agresywni.

Po raz kolejny Wesołek wali mnie w rękę, a ja prycham w odpowiedzi.

- Może jednak zjesz jeszcze kawałek ciasta, bo chyba nadal masz za mało cukru- stwierdzam.- Muszę zapamiętać, że jak kiedyś będziesz wkurzona to nie pytać co się stało, tylko dać ci ciasto, najlepiej całą blachę.

Uśmiecha się lekko i macha lekceważąco ręką.

- Kubełek lodów też powinien dać radę- odpowiada, odgarniając jasne włosy z twarzy.- Byle nie sorbetu. Sorbety to oszustwo.

Przypominam sobie jak w dzieciństwie chodziliśmy na lody, już wtedy pałała niechęcią do sorbetów, zawsze twierdziła, że nie są wystarczająco kremowe i że kojarzą jej się za bardzo z owocami, a ona nie uznaje ich jako deser. Według mnie po prostu jej zniszczone od cukru kubki smakowe odrzucają wszystko, co da się przypisać do kategorii "zdrowie", a przynajmniej "zdrowsze".

The Sound of Broken Heart // Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz