Rozdział VI

687 45 24
                                    

SHEETAL'S POV

Po tygodniu wszystko wraca do normy. Już nie omijamy się szerokim łukiem ani nie unikamy, po prostu ignorujemy siebie nawzajem, jakby ostatni miesiąc nigdy się nie wydarzył. Nie próbujemy sztucznie omijać miejsc, w których moglibyśmy się spotkać ani nie staramy się patrzeć w drugą stronę, gdy się mijamy.

Akceptujemy swoją obecność w jednym miejscu, ale nie rozmawiamy ani nie spędzamy razem czasu- on nie przychodzi już rano do Wielkiej Sali, a zważywszy na to, że szlaban od McGonagall się już skończył, nawet nie mamy momentu, w którym bylibyśmy skazani na swoją obecność.
Oboje udajemy, że się nie znamy, a tamta noc nigdy nie miała miejsca. Zastanawiam się czy kiedyś zdołam przekonać w tym samą siebie.

Czasem łapię się na tym, że patrzę na niego przy posiłkach, ale on nigdy nie odwzajemnia spojrzenia. Co bym ujrzała w jego oczach, gdyby to zrobił? Czy byłabym w stanie utrzymać kontakt wzrokowy wiedząc jak go potraktowała?

Przez chwilę patrzę na swoje odbicie w lustrze, w toalecie obok szatni dla drużyny Quidditcha, ale nie trwa to długo, ponieważ nie jestem w stanie znieść obcości, którą dostrzegam w swoich oczach.

Kiedy ja się tak zmieniłam? Czy wciąż umiem odróżnić jaka jestem, a jaką udaję?

Wracam do reszty zawodników z Domu Węża i z uśmiechem siadam na ławce obok Regulusa, który obejmuje mnie ramieniem.

- Gotowa skopać tyłki kilku Gryfonom?- pyta.

Prawdę mówiąc, ostatnią rzeczą o jakiej bym teraz marzyła jest wyjście na stadion i rywalizacja ze znajdującym się w przeciwnej drużynie Syriuszem Blackiem.

- Tak- mówię jednak wbrew sobie.- Dowalimy im.

Chłopak uśmiecha się do mnie, na jego czoło opadają czarne włosy, a w jego błękitnych oczach widzę rozbawione iskierki.

- Jakiś mały zakładzik?- proponuje, unosząc jedną brew do góry.- Jak myślisz, do ilu wygramy? Ja stawiam sto siedemdziesiąt do sześćdziesięciu.

Śmieję się krótko.

- To nierozważne posunięcie, Regi. Miło, że w nas wierzysz, ale Gryfoni są całkiem nieźli. Zamierzasz przegrać znowu zakład?- odpowiadam, a on jedynie wzrusza ramionami.- Zgoda. Ja stawiam, że różnica punktów nie będzie większa niż cztery gole. Jeśli wygram stawiasz mi piwo, jak nie to ja tobie. Stoi?

Młodszy z Blacków przyjmuje propozycje, więc łączymy nasze dłonie i prosimy, przechodzącego obok Lucjusza, by był świadkiem; właściwie mówię dokładnie żeby był świadkiem mojego zwycięstwa.

Chwilę później do szatni wchodzi Caleb Lerman, ścigający i kapitan drużyny, który wygłasza przemowę, z której wnioskuję jedynie tyle, że mamy okazać klasę, być niezłomni i pobić małe lewki- oraz to, że Caleb ma problemy z niekontrolowanym słowotokiem i nieco zbyt wczuwa się w rolę kapitana.

Ale mimo wszystko podburzanie nas do walki zadziałało w moim przypadku o tyle, że nawet nabrałam ochoty na mecz i wchodziłam na boisko bez włóczenia nogami.

Gdy wzbijam się w powietrze czuję, że jednak potrzebowałam tego uczucia wolności i oddalenia się od wszystkiego co dzieje się wokół mnie każdego dnia.

Razem z Regulusem i Calebem jestem ścigającą, a fakt, że z jednym z nich znam się od dziecka powoduje, że niemal możemy przewidzieć każdy swój ruch, co ułatwia nam podawanie sobie nawzajem kafla.

Latam szybko i sprawnie omijam przeciwników, rzucam w obręcze celnie, więc już po chwili Slytherin prowadzi czterdzieści do zera.

Jestem skupiona i walczę o każdy punkt.

The Sound of Broken Heart // Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz