SuFin (nigdy nie byłam dobra w przekazywaniu uczuć i emocji)
-------------------------------
Puszysty śnieg pokrywał pola i lasy, a sople lodu zwisały z rozłożystych gałęzi. Czwórka przyjaciół postanowiła pójść na pobliskie jezioro, które już od listopada było zamarznięte. Jeden z nich musiał się jednak zaopiekować swoim młodszym bratem, więc zabrali go ze sobą. Każdy z chłopców przez ramię miał przewieszoną parę łyżew, na których jeździli wspaniale.
Najniższy z czwórki był poddenerwowany. W jednej z jego przepastnych kieszeni spoczywała niewielka kartka papieru. Chłopak co chwilę sprawdzał czy jest na swoim miejscu natrafiając na rozmaite przedmioty, o których istnieniu nie miał pojęcia, ale jakimś cudem się tam znalazły.
Po przeszło godzinie dotarli na miejsce. Promienie słońca sprawiały, że wszystko wkoło mieniło się cudownym blaskiem, niczym tysiące kryształów. Przez chwilę stali w miejscu, oddychali zimnym, orzeźwiającym powietrzem i rozkoszowali się pięknem krajobrazu.
Niestety, urokliwą chwilę przerwał im płacz najmłodszego wśród obecnych. Emil, który do tej pory biegał gdzieś w pobliżu, potknął się o wystający korzeń i rozciął nogawkę spodni. Jego starszy brat westchnął cicho, chwycił go za rękę i poszedł z powrotem do wioski. Na odchodne powiedział tylko, że niedługo wróci, i żeby nie czekali na niego z łyżwami.
Matthias, Tino i Berwald nie chcieli jednak zaczynać bez przyjaciela, więc zorganizowali sobie małą bitwę na śnieżki. Skończyli na ziemi śmiejąc się i mając śnieg za kapturem, w butach, lecz o dziwo nie w rękawiczkach. Potem ulepili bałwana, którego ubrali w mikołajową czapkę Tino i szalik Matta. Efekt ich pracy był komiczny, więc znów zaczęli się śmiać.
Lucas nadal nie wracał. Matthias postanowił pójść do wioski i sprawdzić, czy jest tam, a w razie potrzeby poszukać go po lesie. O tej porze roku ciężko spotkać jakiegokolwiek groźnego drapieżnika, ale za to łatwo było wpaść w szczelinę pod śniegiem i już nie wrócić.
Teraz Tino i Ber siedzieli sami przy krawędzi jeziora i patrzyli na rodzinę polarnych królików, która kicała po tafli. W pewnym momencie zaczął padać śnieg i wtedy pierwszy z nich wybudził się z letargu. Energicznie wstał i otrzepał się. Wystawił rękę w kierunku wyższego, patrzącego na niego ze zdziwieniem i ciekawością.
- Nie będziemy tu siedzieć cały dzień, prawda? - spytał fioletowooki z delikatnym uśmiechem. - Chodź, po coś przecież zabraliśmy ze sobą łyżwy.
Niebieskooki z kamiennym wyrazem twarzy wstał ignorując wyciągniętą w jego kierunku dłoń. Uśmiech niższego trochę zbladł, ale nie dał tego po sobie poznać.
Zasznurowali łyżwy i weszli na taflę lodu. Okrążyli jezioro i wrócili do miejsca, z którego przyszli sprawdzić czy ich przyjaciele już wrócili. Niestety nadal byli sami. Wrócili na lód.
Tino zaproponował, że nauczy swojego przyjaciela piruetów, ale tamtem gwałtownie odmówił i wrócił do ćwiczenia jazdy tyłem. Z każdą podobną sytuacją blask w oczach niższego chłopca wygasał, a on sam stawał się coraz bardziej niepewny swojego planu.
Nie wiedział, że Berwald od pewnego czasu dziwnie się przy nim czuje i chce odkryć co to za uczucie zanim podejmie jakiekolwiek kroki w jakimkolwiek kierunku.
Po kolejnych parunastu minutach, fioletowooki trochę się zmęczył i delikatnie zdekoncentrował przez co nie zauważył gałęzi leżącej tuż przed nim. Potknął się i upadł, a lód wydał dźwięk cichego pęknięcia. Nie przejąłby się tym, gdyby nie to, że wjechał nad najgłębszą część jeziora, gdzie tafla była zawsze najcieńsza. Strach sparaliżował go i nie mógł się cofnąć, ani przeczołgać w bezpieczniejsze miejsce, jak to uczyli go na zajęciach. Nawet nie miał jak rozłożyć równomiernie ciężaru ciała. Kolejne pęknięcie. Ber akurat przejeżdżał w pobliżu. Jeżeli lód by się załamał to zginęliby obydwaj, a na to Tino nie mógł pozwolić.
CZYTASZ
Szufladka Kredensu | Hetalia one-shoty
FanfictionA dokładniej 24 Days Hetalia Writing Challenge, albo inne one shoty, o ile kiedyś powstaną. Zapraszam do czytania :)