Zimowy przyjaciel

124 12 16
                                    

//Okej, po dłuższej przerwie zebrałam się w sobie i napisałam to na czas. Znaczy... to jakby wyszło przypadkiem, bo w pewnym momencie zrozumiałam, że tematyka idealnie odpowiada 21 marca i aż żal nie skorzystać. Przepraszam, że dość zniekształciłam postać Marzanny, lecz jest ona boginią nie tylko śmierci, ale i odrodzenia i właśnie tę część jej postanowiłam tu ukazać.



Dawno, dawno temu, krainą na wschód od Dniepru panowała mroczna istota. Istota okrutna i bezlitosna, nieśmiertelna i niepokonana. Co roku przybywała do wszystkich osad, zabierała rośliny, zwierzęta i słońce, w zamian oferując jedynie chłód i strach. Chodź nigdy nie zauważona, panowała żelazną ręką. Nikt jak do tej pory nie zdołał stawić jej czoła. To było niewykonalne. Pytacie, co to za istota?

Zima. 

Swym płaszczem zagarniał wszystko co dobre. Swym oddechem mroził całe doliny. Wierzono, że jego oczy były koloru wychłodzonych ciał, które tak chętnie zabierał ze sobą na równiny śmierci.

Na zachodzie uważano, że zima to tylko pora roku. Że choć zawsze zbiera żniwo, to przeminie. Głupcy. Co mogli wiedzieć o prawdziwej zimie? Gdy ze wschodu przybywał wędrowiec i opowiadał o klęsce, która jak jastrząb spadała na ofiary i chwytała za wymarznięte, bezsilne ciała, wyśmiewano go. Mówiono, że przesadza, po kątach szeptano o szaleństwie, zrodzonym z syberyjskiej samotności.

Może i zima zachodu była litościwa, może i faktycznie wystarczył uśmiech losu, by umknąć z jej szponów. Lecz on, Zima był kimś zupełnie innym. Pan śnieżnych ostępów, sułtan rozpaczy i klęski, generał armii mrozu.

Lecz świat nie jest czarno-biały. Jeśli Zima miał jakiekolwiek serce, to dawno wyrwane z piersi. Dziura po nim ziała mrokiem jak najgłębsza otchłań. Nie do ukrycia, nie do naprawienia. Serce swe ofiarował bowiem Marzannie. 

Marzanna była słowiańską boginią, o długich czarnych włosach, czerwonych, popękanych od mrozu ustach i cerze koloru pierwszych przebiśniegów, delikatnej niczym jedwab. Mieszkała w drewnianej chatce głęboko w borze. Zima przychodził do niej co roku, ofiarując bukiety kwiatów.  Kwiaty te kwitły nawet w największe zawieje. Cały ogród Marzanny był nimi obsadzony. Ciemierniki, wrzośce, odmiany jaśminu. One wszystkie nadawały jej polanie obraz magicznej krainy, niedotkniętej nieszczęściami zimy. Na łące tej zbierały się leśne zwierzęta, które bogini dokarmiała, i o które dbała. Miała serce płonące jasno, niczym pochodnia w grudniową noc, którą rozświetlała duszę każdego zbłąkanego wędrowca. Zawsze oferowała ciepłą strawę, wskazywała drogę do wyjścia z lasu. Zapłatą za dobroć była obietnica, że jej obecność w syberyjskich ostępach pozostanie tajemnicą.

I tak było tym razem. Gdy krzątała się po kuchni przygotowując posiłek dla Zimy, który miał rychło ją odwiedzić, usłyszała leciuteńkie pukanie do drzwi, lecz zignorowała to wierząc, że to tylko wiatr stukający kołatką. Do jej drzwi często pukały różnego rodzaju widma lub chochliki, więc tej opcji również nie mogła wykluczyć. Po pewnym czasie rozległ się delikatny szmer i głośniejszy stuk. Tym razem zaniepokojona, otworzyła drzwi do chatki i wpuściła do środka przeszywająco lodowaty wicher. Nie przejęła się tym jednak, tylko rozejrzała w poszukiwaniu istoty, która mogłaby wydać uprzednie dźwięki. Nic jednak nie zauważyła i przeklęła ówczesne licha, które za grosz nie miały szacunku do bożków. W ostatnim momencie jej wzrok skupił się na szarej stercie materiału leżącej na progu. Zaintrygowana kucnęła obok niej i powoli ją szturchnęła. Nie otrzymawszy żadnej reakcji westchnęła ciężko i spróbowała podnieść owe coś. Przypadkowo zahaczyła o jedno pasmo tkaniny i jej spojrzeniu ukazała się para niebieskich oczu. Lecz nie ciemnych jak chłodna toń Bajkału lub szafiry w carskiej koronie. Był to kolor letniego nieba przed burzą, pieśni szeptanej przez górskie strumyki, czy niezapominajek kwitnących na łąkach. Jasny i radosny, choć teraz lekko zamglony i niewyraźny. Oczy zamrugały parę razy, po czym zamknęły się sennie. Marzanna podskoczyła zaskoczona, lecz momentalnie przywołała się do porządku i wniosła zawiniątko do domu, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Położyła je na dywanie przed paleniskiem, by ogrzało się trochę, tymczasem ona sama szybko uprzątnęła stół z przyborów kuchennych, by w razie czego opatrzyć stworzenie. Następnie usiadła na krześle naprzeciwko paleniska i obserwowała zawiniątko.

Szufladka Kredensu | Hetalia one-shotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz