Dzień siódmy

177 11 14
                                    

Szklaneczka rumu

Dzień siódmy - Fluff (Fruk) 

----------------------------------

Arthur siedział w swoim starym fotelu, z w połowie opróżnioną butelką rumu w ręce. Normalnie piłby herbatę, ale ten dzień nie należał do zwyczajnych. Bowiem dzisiaj wypadał 4 lipca. Kartka z tą szczególną datą, w każdym kalendarzu Anglika była wyrywana tuż po jego zakupie. Nie mógł na nią patrzeć. To tego dnia wszyscy go opuścili, aż nie pozostał mu już nikt. Jak co roku zatracał się we wspomnieniach, nie dałby rady tego znieść na trzeźwo. Jedna szklanka, pół butelki, dwie, nie robiło mu to żadnej różnicy. Wbrew pozorom miał mocną głowę, więc musiał wypić sporo, by zapomnieć o tym przeklętym "święcie" choć na chwilę. Zawsze następnego ranka żałował tego, jednak nie chciał nawet spróbować przestać - wiedział, że nie da rady. Chociaż nie, raz przedawkował leki na uspokojenie, trochę mu się przysnęło i ocknął się dopiero jak przewieszał pętlę przez gałąź drzewa na podwórku. Zdecydowanie wolał tego nie powtarzać. Zazwyczaj już koło północy zalewał się łzami i zasypiał, ale teraz była zaledwie szósta, więc czekało go jeszcze wiele retrospekcji, każdą mocno przeżywał. W tym roku zaczął "wspominki" ponad godzinę wcześniej. 1976 - tego roku wypadała dwusetna rocznica odzyskania niepodległości przez Stany Zjednoczone. Takie duże rocznice bywały wyjątkowo bolesne, nie przyszedł na poranną konferencję. Ani na popołudniową. Ani na przyjęcie Alfreda.

Nalewał sobie właśnie kolejną szklankę trunku, kiedy z otępiania wyrwał go dzwonek do drzwi. Nie miał pojęcia kto mógłby to być. Wzruszył ramionami i wrócił do krainy rozmyślań. Zignorował również pukanie, a później dobijanie się do drzwi. Licho wie kto był tajemniczym przybyszem, a Arthur jakoś tego dnia nie miał ochoty użerać się ani z upitym Gilbertem chcącym trochę z niego pożartować, ani z samym jubilatem, który prawdopodobnie jest na niego zły za nie zaszczycenie jego imprezy swoją obecnością. Nie zamierzał otwierać drzwi - czuł, że jeżeli zobaczy kogokolwiek... a może raczej ktokolwiek zobaczy jego, zaleje się łzami i przez parę miesięcy będzie dochodził do siebie, takiej hańby długo się nie zapomina. Jednak z tego, że tylne drzwi zostawił otwarte zdał sobie sprawę dopiero po fakcie. Najwyraźniej jego niezapowiedziany gość doskonale wiedział o alternatywnym, otwartym wejściu. Odgłos kroków przybierał na sile w miarę ze zbliżaniem się gościa w stronę salonu. Na szczęście Anglii, po drodze był jeszcze przedsionek i kuchnia.

- Angleterre! - Francis. Arthur nie wiedział czym "zawdzięcza" sobie wizytę tej żaby, lecz jakoś nieszczególnie się z tego cieszył. No i po co ktoś taki jak on miałby odwiedzać tego szczególnego dnia właśnie jego. Na dodatek wygląda okropnie, jak co roku tego dnia, więc żabol pewnie nie oszczędzi sobie żadnych złośliwości, zwłaszcza, jeśli na imprezie Alfreda było wino. Lecz niestety, było za późno na jakąkolwiek dywersję. - Mon cher, dlaczego nie było cię na konferenc- Francis urwał przekraczając próg salonu i widząc w jakim stanie jest gospodarz domu.

Francuz zaskoczony widokiem momentalnie zmienił wyraz twarzy z rozbawionego i złośliwego, na zaniepokojony i zmartwiony. Anglik zgodnie ze swoimi przewidywaniami rozpłakał się na widok innej osoby. Nie mogąc wstać, obrócił się plecami do blondyna. Z jego ręki wypadła butelka rumu i rozbiła się na podłodze rozpryskując szkło po całym salonie.

- Arthie, mon dieu, co ci się stało? - przerażony Francja podbiegł do niego.

- N-nic idź stąd - Arthur próbował opanować głos, ale Francis znał go tak dobrze, że po pierwszym słowie zaniepokoił się jeszcze bardziej.

- Ale przecież widz- i tym razem nie dano mu dokończyć.

- Powiedziałem idź sobie żabo! - teraz zabrzmiał dużo groźniej, swój smutek przemienił w złość. Obrócił się z powrotem i popatrzył na niebieskookiego. Nareszcie mógł na kimś wyładować emocje. - Idź zanim ktoś będzie cię musiał zbierać z podłogi, you bloody git. Liczę do trzech. Raz.

Francis zupełnie nie zrażony jego groźbą zrobił krok w jego kierunku.

- Dwa - utrzymywali kontakt wzrokowy.

Francja nie cofnął się, ale jakby się wahał.

- Trzy - Arthur już miał zamiar rzucić w niego pustą butelką stojącą na podłodze, którą chwycił w trakcie odliczania, ale gość doskoczył do niego w ułamku sekundy i przytulił mocno.

Anglia nie spodziewając się czegoś takiego, wypuścił trzymaną butelkę (na podłodze leżał już prawie dywan z potłuczonego szkła) i znów zalał się łzami. Bonnefoy przytulał go, gładził po plecach i nucił coś tak długo, aż ten się nie uspokoił na tyle, by móc coś powiedzieć.

- To teraz powiedz braciszkowi Francji co się stało - brzmiał zaskakująco opiekuńczo, a w jego oczach można było dostrzec troskę o niższego.

- Nic - rzekł tamten, ale pod ostrzejszym spojrzeniem Francisa powiedział, co mu leży na duszy. - Jest 4 lipca, prawda? To po prostu kolejny dzień od dwustu lat, kiedy nikogo nie ma przy mnie. Jestem sam, wszyscy mnie opuścili. A z resztą po co ci to mówię, leć do swoich kolegów pośmiać się ze mnie, no dalej, i tak nie mogę ci nic zrobić. Bo przecież to takie zabawne - Kirkland uśmiechnął się smutno.

Francuz zamarł na chwilę ze zdziwienia, nie sądził, ba, w ogóle nie myślał, co przez te lata czuł Arthur. Uważał, że Anglik jest zgorzkniały, marudny i złośliwy, a tym czasem, on przez te wszystkie lata gromadził w sobie negatywne emocje, nie mając nikogo, by móc o tym porozmawiać.

- Od teraz już nie będziesz sam - powiedział bez zastanowienia Francja.  - Już zawsze będę przy tobie.

- A-ale przec-cież t-ty mnie nien-nawid-dzisz - wyjąkał zdumiony Arthur.

- Nie, to dość skomplikowane - zmieszał się drugi. - Pójdę przygotować nam herbaty - chciał wstać, ale drobna ręka chwyciła go za rękaw koszuli.

- Zostań - wyszeptał nieśmiało zielonooki i przyciągnął go do siebie. Jakimś cudem zmieścili się oboje na jednym fotelu. Może dlatego, że Francja usiadł na podłokietniku.

Zaczęli rozmawiać na przeróżne tematy i odkryli, że mają ze sobą naprawdę wiele wspólnego. W trakcie rozmowy Anglia uśpiony alkoholem i zmęczony płaczem zasnął. Francis widząc to, przykrył Anglika kocem i wbrew sobie pocałował delikatnie w czoło. Arthur uśmiechnął się przez sen, a ten stwierdził, że mógłby na niego patrzeć do końca życia. Gdzieś w głębi serca zawsze miał ciepłe uczucia w stosunku do tego, można by powiedzieć, wrażliwego chłopca, ale nie zawsze (przyznajmy, nigdy; mimo tytułu "kraju miłości" był beznadziejny, jeżeli chodzi o uczucia) umiał je okazać. Wstał i usiadł na kanapie na przeciwko. On z kolei zasnął patrząc na Arthura, przy którym przyrzekł być już zawsze. Ciekawe, czy da radę wytrwać w tym postanowieniu...


Szufladka Kredensu | Hetalia one-shotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz