Ulica pogodna

135 7 1
                                    

Dzień dwudziesty trzeci - Dowolne AU  (soulmate!au, klasycznie Spamano)

--------------------------------------- 

Antonio szedł ulicą, nad jego głową niebo było szare od deszczowych chmur. Nie patrzył dokąd idzie, było mu wszystko jedno. Miał 27 lat, a miejsce na jego przedramieniu nadal pozostawało puste. Czuł się taki samotny. Jego przyjaciele już w liceum znaleźli swoje bratnie dusze i od tamtej pory nie spotykali się tak często jak kiedyś. O ile na studiach miał jeszcze jakąś nadzieję, to z biegiem lat zniknęła ona zostawiając poczucie pustki. Tonio wkrótce pogodził się z myślą, że już nie będzie dane mu nikogo pokochać. Zamyślony nie zauważył, że idzie wprost na stojącego nieopodal chłopaka, który rozgniewany rozmawiał przez telefon z kubkiem kawy w ręce. Wpadł na niego i oboje przewrócili się na chodnik. Telefon wypadł z ręki nieznajomego i potoczyły się po bruku, a kawa rozlała na kurtki ich obu. 

- Patrz jak leziesz bastardo! - krzyknął chłopak. - Za kogo ty się uważasz co?! 

Szybko podniósł telefon i udał się w stronę najbliższej restauracji. Hiszpan prychnął z dezaprobatą i mruknął przeprosiny, których ten drugi i tak nie usłyszał. Otrzepał się, ściągnął kurtkę i pobiegł do domu. 

Wszedł do starej kamienicy, skinął głową w stronę portiera i ruszył schodami na trzecie piętro. Klatka schodowa nie zachęcała obdrapanymi ścianami i śmieciami leżącymi na podłodze, ale i tak było to lepsze od pachnącej wymiocinami widny. Po raz kolejny Antonio przeklinał się za wybór taniego mieszkania w centrum, choć mógł przewidzieć, że nie będzie spełniało żadnych oczekiwań. Otworzył drzwi małej kawalerki i szybko zamknął za sobą. Jego dom był urządzony w stylu hiszpańskim na wzór rodzinnej Walencji. Zorientował się, że była już siódma, więc przygotował sobie kolację z resztek znalezionych w lodówce i usiadł przed telewizorem, by obejrzeć kolejną "pasjonującą" telenowelę lub paradokument. O dziwo znalazł na jednym z kanałów film akcji, ale że okazał się beznadziejny, to udało mu się nawet na nim przysnąć. Jednak sześciogodzinne wałęsanie się po ulicy trochę męczy. Obudził się o wpół do dwunastej, więc tylko przebrał się w piżamę i przeniósł do łóżka. Chciał zgasić światło, ale na ręce, którą sięgnął do włącznika zobaczył jakiś dziwny cień. Obrócił ją powoli i na chwilę odebrało mu oddech. Na przedramieniu znajdował się pochyły, elegancki napis. "Lovinio". Jego bratnia dusza. Zaczął się śmiać po raz pierwszy od zakończenia studiów i długo nie mógł przestać. Był taki szczęśliwy! Jednak ma szansę na miłość i zrozumienie! Ledwo udało mu się zasnąć, obiecał sobie, że następny dzień spędzi na poszukiwaniu mu przeznaczonego.

Kolejny dzień zapowiadał się wspaniale. Delikatny blask jutrzenki wpadał przez okno, po niebie biegały stada rozwichrzonych owiec, a ptasie koncerty rozbrzmiewały od samego rana. Antonio wstał nadzwyczaj wypoczęty, zjadł owsiankę i wypił kawę zbożową (normalna skończyła mu się miesiąc temu, ale ciągle zapominał ją dokupić). Postanowił pójść na tą samą ulicę, po której wczoraj spacerował. Bez problemu dotarł w to samo miejsce, lecz tym razem zobaczył też nazwę tego miejsca. Ulica Pogodna. Zupełnie jak jego dzisiejszy nastrój. Przeszedł tą samą trasą co dnia poprzedniego parę razy, ale nie zobaczył nikogo, kto mógłby być jego pokrewną duszą. Jakaś niewidzialna nić ciągnęła go z powrotem w to samo miejsce i nie za bardzo miał jak się z tym sprzeczać. Nie spostrzegł, że zaczął mamrotać pod nosem imię mu przeznaczonego. Po paru godzinach poddał się, ale obiecał sobie, że wróci tam kolejnego dnia i kolejnego, tak długo aż nie spotka tajemniczego Lovinio. Zatrzymał się na przejściu dla pieszych koło innego chłopaka, który usłyszał co szepce ten drugi.

- To moje imię, a co? - spytał jak się okazało Lovi niepewnie, myśląc, ze stoi obok niego jakiś wariat.

Tonio podniósł wzrok i zamarł, była to ta sama osoba, na którą wpadł poprzedniego dnia.

- To ty - warknął Vargas kiedy zorientował się z kim ma do czynienia.

- Eh, przepraszam pana. Po prostu... - Hiszpan nie wiedział jak to powiedzieć.

- No wysłówże się - ponaglił go tamten.

- Ach, nie ważne - zbyt się denerwował by sklecić pełne zdanie, machnął ręką i chciał odejść.

Niestety, a może i stety, uniósł rękę, na której przedramieniu znajdowało się imię jego bratniej duszy. Lovinio dostrzegł to i złapał go za ramię.

- Jak się nazywasz ty draniu? - spytał podejrzliwie.

- Antonio, po co to panu? 

Włoch uniósł swoje ramię, na którym ozdobnym pismem zostało wykaligrafowane "Antonio".

- Chyba jesteśmy na siebie skazani - podsumował prychając z irytacją niższy.

Tonio, widząc, że jego bratnia dusza, też jest mu przeznaczona (a zdarzał się przypadki, kiedy tak nie było), przytulił zdezorientowanego chłopaka i uśmiechnął się promiennie.

A Lovinio, sam nie wiedząc czemu, uniósł kącik ust.

Szufladka Kredensu | Hetalia one-shotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz