Uśmiech

148 12 44
                                    

One shot na 11.11. Oprócz Dnia Niepodległości jest to też oficjalna data zakończenia WWI - w Anglii ten dzień znany jest jako Poppy Day (Dzień Maków), ponieważ ostatnie bitwy Wielkiej Wojny rozegrały się na polach Flandrii, które obrosły w maki - wiersz o tym napisał kanadyjski przyjaciel poległego tam żołnierza, co było inspiracją dla tego święta ("In Flanders Fields"). W niedzielę najbliższą temu świętu organizuje się wystawny obiad z rodziną, parady i festyny. Do ubrań przypina się maki, a o 11:00 (godzina wejścia w życie traktatu pokojowego) rozlegają się syreny lub huki armat i cały kraj zamiera na dwie minuty, by oddać cześć poległym w tej strasznej wojnie. Takie szybkie wytłumaczenie.

--------------------------

11 listopada XXI wiek

Tego dnia Feliks Łukasiewicz obudził się w wyjątkowo dobrym nastroju. Przez parę minut leżał na swym niezbyt wygodnym (choć tego dnia jakoś mu to nie przeszkadzało) łóżku w kamienicy w sercu Warszawy i zastanawiał się, dlaczego u licha ma taki dobry humor. Gdy nie znalazł odpowiedzi na to pytanie otworzył oczy, które natychmiast zamknął - światło wydobywające się zza okna skutecznie go oślepiało. Mruknął pod nosem obelgi w stronę fachowca, który miał już jakiś czas temu przyjechać, by naprawić rolety, lecz słuch po nim zaginął, gdy tylko Feliks zapłacił mu z góry. A wiedział, by tego nie robić. Co go podkusiło?

Przemógł się i szybko wstał, by uciec od tych okropnych promieni. Kiedy kołdra, którą był przykryty spadła na podłogę skrzywił się z przyzwyczajenia spodziewając się jesiennego chłodu - na noc okno zawsze zostawiał lekko uchylone lub zimą, rozszczelnione. Jakież było jego zdziwienie, gdy zimna nie poczuł, a co więcej, po kościach rozlało mu się cudowne ciepło. Czy coś przegapił? Może pruska menda wreszcie odeszła na tamten świat, by nękać umarłych, a on o tym zapomniał? Nie... takie coś opijałby przez conajmniej tydzień, a że obudził się we własnym domu to musiało być to coś innego. A może ten parszywy Bryt w końcu zakrztusił się kamie- a, przepraszam, ciastkiem i teraz nie będzie na niego syczał na konferencjach przez conajmniej rok? Nie... to też nie to, ostatnimi czasy Arthur porzucił gotowanie. Pewnie nie na długo, lecz i tak Feliks składał dzięki Neptunowi, Krampusowi, czy tam innej sile nieczystej, która maczała w tym palce. Wiedziony ciekawością założył swoje różowe kapcie z milusim futerkiem, które dostał od Elizabety - musiał przyznać, dziewczyna miała niezły gust - i powoli podszedł do okna ziewając przy tym co i rusz.

Gdy otworzył okno i oparł się o parapet zauważył, że słońce, które roztacza blask nad Warszawą jest jakieś jaśniejsze, a powietrze cieplejsze mimo późnej jesieni. Popatrzył w dół, wychylając się trochę w stronę ulicy spostrzegł, że ludzie jakoś mniej się spieszą, a nawet uśmiechają do siebie przyjaźnie. Niesamowite! Cud jakiś? Patrzył tępo w ziemię cały czas głowiąc się nad powodem tej wszechobecnej radości. Czy to znaczy, że limit szczęścia na ten dzień już się kończy i zaraz coś w najlepszym wypadku wybuchnie? Po pewnym czasie coś przykuło jego wzrok. W oknie na przeciwko, po drugiej stronie ulicy stał Antek, chłopiec, którego Feliks bardzo polubił podczas swoich wizyt w okolicznych szkołach i wymachiwał biało-czerwoną flagą uśmiechając się do Łukasiewicza.

- Udanego dnia, panie Feliksie! - zawołał, po czym zniknął w głębi domu; zapewne matka wołała go na śniadanie. 

Dlaczego ten dzień ma niby być taki dobry? Do Feliksa w tamtym momencie doszło, że chłopiec trzymał biało-czerwoną flagę. Gdy przyjrzał się dokładniej ulicy zrozumiał, że przy prawie każdym oknie, na słupach i latarniach wisiały owe flagi. Flagi Polski. Mimo tylu oczywistych wskazówek Łukasiewiczowi trochę zajęło by zrozumieć, że jest 11 listopada, czyli święto niepodległości Polski. O tej porze nawet takie połączenie kropek było rzeczą niemal niemożliwą. Lecz, gdy tylko to do niego doszło, zerwał się z miejsca i pobiegł do kuchni. Na zakręcie pomiędzy sypialnią, a salonem potknął się o zostawioną tam poprzedniego dnia matę do yogi - "facet, tak generalnie to fit trzeba być cały rok, nie tylko w wakacje", jak tłumaczył dawno temu Tolysowi - i zgubił kapcia, lecz i to nie przeszkodziło mu w jego podróży. Tak, przejście przez mieszkanie Feliksa można było bez problemu nazwać podróżą lub sprintem, biegiem przez płotki i torem przeszkód w jednym. Po rekordowo niskim czasie dopadł w końcu blatu kuchni i popatrzył na zawieszony na lodówce kalendarz. Wielkimi, czarnymi literami napisane na nim było 10 listopada. Kartka z dnia poprzedniego. 

Szufladka Kredensu | Hetalia one-shotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz