VI

2.2K 186 53
                                    

W piątek Harry znalazł w swoim gabinecie pudełko. Zwykłe, szare pudełko, wielkości opakowania na buty.

Z początku otoczył się tarczą, a później rzucił mnóstwo zaklęć z daleka, mających go zapewnić, że pudełko go nie przeklnie, nie transmutuje, nie ukłuje klątwą, nie transportuje nigdzie i nie zamknie, ani nie okaże się świstoklikiem albo złowrogim horkruksem, zanim odważył się podejść bliżej.

Co jak co, ale Śmierciożercy planowali zemstę. Harry w dosyć publiczny sposób skosił ich pana i władcę z powierzchni ziemi, a później z tego powodu wiwatował – sam pomógł niektórych z nich wcisnąć do zatłoczonych już teraz cel Azkabanu. Podejrzewał, że nieważne, co przytoczyłby na swoją obronę, pozbycie się go i tak było częścią rzekomego planu zemsty za pokonanie beznosego szaleńca.

Nie, żeby Ministerstwo nie było chronione. Alarmy powinny rozedrzeć się przy samym wejściu, gdyby ktoś dostarczył coś niebezpiecznego lub nielegalnego, ale Harry wielokrotnie przekonywał się, że Ministerstwu nie zawsze można ufać, nawet po powojennych reformach.

Dopiero po wykonaniu tych wszystkich paranoicznych czynności i sprawdzeniu, czy zabezpieczenia gabinetu nie zostały złamane czy naruszone, pozwolił sobie podejść do pudełka i otworzyć je czubkiem palca.

Było to pudełko na eliksiry. Ze specjalnie wydzielonymi, kartonowymi przegródkami i opatrzone czarem zapobiegającym tłuczeniu – jedynym, jakie wykryły zaklęcia Harry'ego. Na wierzchu leżała kartka wypełniona strzelistym, nieco kanciastym pismem Malfoya.

Pół fiolki do herbaty. Nie do kawy, bo wykitujesz.

***

Harry nie widział Malfoya aż do poniedziałku. W piątek zaszył się jako Łamacz Klątw odświeżając pod pieczą Coya swoje umiejętności i zapoznając się ze zmianami i nowatorskimi technikami, które weszły do użytku od czasu, gdy ukończył szkolenie, co miało miejsce ponad dekadę temu (Harry, myśląc o tym, poczuł się nagle stary). W weekend się nie pojawił. Jeśli być szczery, to nie musiał nawet, bo tylko Harry był tak skrzywiony by wyrabiać szesnaście nadgodzin tygodniowo, czasem nawet i więcej, kiedy nie miał nic do roboty po pracy. Pewnie przeznaczył ten czas na Scorpiusa.

Harry witał u Niewymownych dwa razy dziennie. Blaise Zabini na szczęście nie zajmował się broszką, ale w niedzielny wieczór wykopał go z Departamentu, oświadczając, że dosyć mają najść Aurorów. Okazało się, że Crown był równie nadgorliwy jak Potter, co pozwoliło Harry'emu zanotować jego nazwisko na liście pretendentów do potencjalnej premii.

Miał nadzieję, że to wszystko szybko się skończy. Odetchnie w końcu z ulgą, kiedy złapią Jugsona, a następnie jego współpracowników. Zakończy się cały ambaras z Voldemortem, Pokątna wróci do życia, a Malfoy pod jego jurysdykcję.

Och, na Merlina, nie mógł się doczekać.

Jednak w poniedziałek do jego biura wpadł Malfoy, punktualnie o ósmej trzydzieści rano. Harry, uosobienie dorosłości i profesjonalizmu, siedział na parapecie zajadając się bajglem w samej koszuli. Aurorska szata przewieszona była przez oparcie jego fotela.

Malfoy wyglądał na zaskoczonego, ale po chwili wygiął usta pogardliwie.

— Proszę, Potter niespóźniony. Powiedziałeś Granger, by wpisała to do kalendarza?

— Czemu Hermionie? — spytał Harry zaciekawiony, wycierając nieelegancko palce w spodnie. Dalej był zaspany i rozczochrany – nie, żeby zwykle nie był.

— Bo twój kalendarz leży zapomniany tam. — Malfoy wskazał palcem brzeg biurka.

Faktycznie, Potter był zaskakująco mało zorganizowany jak na głowę departamentu. Zapisywał tylko niedbale ważniejsze spotkania, a i tak ledwo tam zaglądał. W zamian po całym pokoju walały się karteczki z niezdarnie zapisanymi datami, nazwiskami i pojedynczymi słowami. Sprawy priorytetowe Harry przyczepiał na tablicę rozciągniętą na całą ścianę naprzeciw swojego biurka.

Nasze ostatnie słowo || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz