VII

2K 209 84
                                    

Ron i Hermiona przyjęli wiadomości z entuzjazmem. Co prawda, Harry pojawił się u nich później niż zamierzał – musiał wrócić na chwilę do siebie, żeby się opanować – ale nie wyglądali na urażonych. Ron poszedł po piwo, Hermiona za to usiadła na fotelu zamyślona.

— Naprawdę sądzisz, że to koniec? — spytała sceptycznie. Rose i Hugo biegali gdzieś za jej plecami.

— To jest koniec. — Harry nawet nie próbował kryć, jak wiele ulgi przyniosły mu te wiadomości. Oparł się zrelaksowany na kanapie i westchnął rozluźniony. — Mamy dowód na Jugsona, wyda nam nazwiska i po sprawie. Dwie sprawy za jednym zamachem, Hermiono. Możemy złapać Śmierciożerców.

Hermiona ewidentnie nie podzielała jego entuzjazmu.

— I to tyle? — spytała. — Takie proste? Wystarczyła jedna broszeczka?

— Nie utrudniaj tego, Hermi. — Do salonu ponownie wszedł Ron, trzymając w rękach trzy butelki. Mógł je przywołać zaklęciem, ale Harry często przyłapywał Rona, jak i samego siebie, na odruchowym wykonywaniu codziennych czynności własnoręcznie. Był to skutek wykonywania wszystkich prac domowych w zwykły sposób do czasu pełnoletności – pani Weasley przypilnowała tego bardzo skwapliwie. — Ciesz się, że wszystko poszło tak łatwo. Proste rozwiązania są najlepsze.

— Dalej coś mi nie pasuje — upierała się kobieta. Dopiero co otwarte piwo odstawiła na stół, w przeciwieństwie do Harry'ego, który pociągnął z niego błogo. — To nigdy nie było takie łatwe.

— Śmierciożercy to nie Voldemort — zauważył Harry.

— To nie oznacza, że są idiotami — zaprzeczyła stanowczo Hermiona, ale brzmiała na niepewną. — To są czarodzieje czystej krwi z wykształceniem o jakim mugolacy mogą tylko pomarzyć. Całe rodzinne dziedzictwo, wiedza, zaklęcia... Widzieliście kiedyś głupiego czarodzieja czystej krwi, poza Crabbem i Goylem? Dlatego wszyscy są zazwyczaj w Slytherinie.

— Parkinson nie wyglądała na inteligentną. Latała za Malfoyem — odparował od razu Ron. Harry poruszył się nieswojo.

— Pansy Parkinson miała lepsze Owutemy od ciebie i pracuje jako uzdrowicielka w prywatnej klinice, Ronaldzie — syknęła Hermiona.

— Nieważne — przerwał jej Harry pospiesznie. — To nie ma znaczenia. Jutro wszystko się wyjaśni, Hermiono. Zobaczysz.

Następnego dnia Hermiona wyglądała na równie nieprzekonaną. Wpadła do biura Harry'ego zaledwie na chwilkę, żeby się przywitać i ponownie wyrazić kilka naglących wątpliwości, ale Harry zbył ją łatwo.

Hermiona zamilkła na moment, przewracając oczami, jakby chciała powiedzieć: „Jeszcze się nie nauczyliście, że mnie się nie zbywa w ten sposób, bo później macie przekichane".

Zamiast tego stwierdziła jedynie:

— Wyglądasz lepiej, Harry.

— Hm?

— Zdrowiej — sprecyzowała Hermiona. — Przestałeś tyle pracować?

Hermiona wiedziała o morderczych nadgodzinach Harry'ego, ale nigdy nie była ich świadkiem, bo ona w weekendy nigdy nie przychodziła, spełniając się jako matka, żona, synowa i córka. Harry przez te wszystkie lata nie umiał nadziwić się, jak ona to wszystko godzi, wszystkie projekty oddając na czas i zdobywając uznanie Kingsleya.

Hermiona również nie zmieniła się zbytnio od czasów Hogwartu.

— Lepiej śpię — wyznał ostrożnie Harry.

Istotnie, dzięki eliksirowi regeneracyjnemu, sypiał lepiej chociaż zdecydowanie nie więcej. Pięć, sześć godzin snu wystarczało, a eliksir istotnie przyspieszał naprawę uszkodzeń, których Harry swym niedbalstwem dorabiał się przez lata.

Nasze ostatnie słowo || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz