V

2K 179 34
                                    

Malfoy wpadł do niego po pracy, z nieodłącznym alkoholem w dłoni. Na widok Harry'ego odesłał go do swojego mieszkania.

— Ej! — jęknął Harry. — Oddawaj.

— Chciałbym, Potter, ale wyglądasz jeszcze gorzej niż ostatnio. Granger przemieliła cię w maszynce do mięsa?

— Nie wiedziałem, że wiesz, co to.

Malfoy spojrzał na niego z potępieniem.

— Jestem czarodziejem, nie idiotą.

Harry przewrócił oczami. Doskonale wiedział, że po ślubie z Astorią zadecydowali, by nie wychowywać swego dziecka w nienawiści do mugoli. Poskutkowało to rzetelnym rozeznaniem na mugolskim rynku.

— Oddaj whisky.

— Nie. Jest moja — odparł Malfoy, samemu się zapraszając pod ramieniem Harry'ego. Otarł się o niego przy tym biodrem, na co Harry poczuł jak krew gotuje mu się w żyłach. Jęknął cicho i przycisnął zimne palce do czoła. Że też akurat teraz, kiedy wszystko się waliło, Harry'emu musiał spodobać się Malfoy i że ten pacan go jeszcze prowokował. Do diabła, Malfoy nie wiedział, co to z nim wyrabiało. — Zrobię herbatę.

Harry nie zdążył się odwrócić, żeby sprawdzić, czy Malfoy zauważył jak bardzo wybił go z równowagi, bo już go nie było. Zrzucił eleganckie buty i wlazł do kuchni, przeszukując szafki.

— Masz tu okropny syf, Potter — zmarszczył się, grzebiąc w poszukiwaniu puszki z herbatą.

— Nie mam siły, żeby to układać — odparł Harry, opadając na krzesło przy kuchennym stole i obserwując Draco spod przymrużonych powiek. Znowu miał dżinsy, ale na górę narzucił szarą koszulę. Pomiędzy łopatkami majtała się końcówka warkocza i Harry poczuł przemożną ochotę, by sięgnąć przed siebie i rozplątać sznurek, którym były związane jasne włosy. Zdusił ją w sobie. — Cały czas jestem w pracy i przychodzę wykończony.

— Ja też i w dodatku mam dziecko, a porządek jakoś istnieje — sarknął Malfoy, znajdując, czego chciał.

— Rozgość się, bez krępacji — parsknął Harry.

— Jakiś ty łaskawy, Potter.

Robienie herbaty zajęło mu kilka sekund – podgrzał wodę różdżką i zalał torebki również za jej pomocą. Po chwili szedł już do salonu, kwitując, że jak już ma siedzieć w jego towarzystwie, to przynajmniej na czymś miękkim.

Harry podążył za nim, wbijając wzrok w jego plecy, w mięśnie tańczące pod zwiewną koszulą.

Kiedy tylko usiedli Draco rzucił w niego czymś ciężkim, srebrnym i metalowym, a Harry omal nie dostał tym w twarz. Uratował go jedynie instynkt szukającego, pozostały z lat szkolnych.

W rękach trzymał broszkę. Ładną, nieco zaśniedziałą głowę węża z rubinowymi oczami i starannie odlanym językiem, owijającym się wokół jednego z kłów.

— Leżało w głównej sypialni — oświadczył Malfoy, zaciskając podekscytowany palce na materiale spodni. — Głupek Crown użył tylko podstawowych zaklęć szukających, nie przeszukali nic ręcznie.

Harry uniósł brochę do oczu.

— Poznajesz to?

— To broszka do płaszcza — oświadczył Draco z napięciem. — Spina się pod szyją. Należy do Jugsona.

Harry przypomniał sobie niejasno, że było to nazwisko Śmierciożercy z jego listy, którą analizowali z Draco tydzień temu.

— Jesteś pewien?

Nasze ostatnie słowo || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz