XII

1.9K 149 59
                                    

Rano Harry obudził się z ustami pełnymi blond włosów.

Zgarnął je z twarzy dłonią i zacisnął usta, starając się powstrzymać od kichnięcia.

Draco tkwił w tej samej pozycji, w której zasnęli, bardzo niedbale przytykając blady policzek do ramienia Harry'ego. Nawet przez sen miał wyniosły wyraz twarzy, ułożył się z gracją, co prawda, ale zabierając mnóstwo miejsca.

A jednak Harry'emu było przyjemnie. Trochę zbyt gorąco, bo ciało Malfoya grzało niczym piecyk, co było niezłą zagadka zważywszy na jego usposobienie zimnego drania.

Kiedy ostatnio razem zasypiali, po randce w jego mieszkaniu dwa tygodnie temu, nie miał okazji obudzić się obok Malfoya, bo ten wybył z łóżka bardzo wcześnie, w poszukiwaniu rzeczy potrzebnych mu do przeżycia – kawy i gazety. Harry podejrzewał, że tak byłoby również dzisiaj, gdyby nie ten piekielny gorąc.

Wydostanie się z uścisku Malfoya nie było trudne – mężczyzna obejmował go lekko, jakby z łaską. Harry, rzucając Tempus, jęknął cierpiętniczo. Było dopiero w pół do ósmej – czyli albo musiał gnać na złamanie karku do swojego mieszkania, a później pędzić do Ministerstwa, albo zignorować poczucie obowiązku i zrobić to, co robił od lat przeszło dwudziestu.

Po krótkim zastanowieniu zdecydował się na spóźnienie.

Kuchnia Malfoya była czysta. Każda szklanka miała swoje miejsce, talerze było równo ułożone, a wysokie stołki przy wyspie dotykały oparciem krawędzi blatu. Harry wiedział, że wychowanie Malfoyów zrobiło z mężczyzny niewypowiedzianego pedanta, ale i tak nie mógł nie skrzywić się na widok sterylnego wnętrza.

Harry nie lubił sprzątać – kolejna blizna zostawiona przez Dursleyów, która popychana jego przekorną naturą odstręczała go od jakiegokolwiek sprzątania, w czasie którego trzeba by było pucować, szorować, przestawiać bibeloty, kosić, glancować. Nawet zwykłe wycieranie kurzy napawało go wstrętem, więc wszystkie porządki robił za pomocą starego, dobrego Chłoszczyć.

Podejrzewał, że sprzątanie bardzo lubiłoby jego, gdyby mogło – świetnie wypełniało czas i odpędzałoby panikę związaną z nic nierobieniem.

Harry nie chciał się gościć, ale przypomniał sobie Malfoya w swojej kuchni, a następnie w gabinecie – nadęty dupek nie miał żadnych problemów, by naruszać jego przestrzeń prywatną i w dodatku kraść kawę.

No cóż. Mówi się trudno.

Draco wyszedł z sypialni jakieś pół godziny później, kiedy Harry trzymał w rękach swoje ubrania i odświeżał je kilkoma zaklęciami, żeby móc je niedbale wciągnąć na grzbiet i przejść przez kominek do swojego mieszkania.

— Jesteś niewychowany — burknął Malfoy, przechodząc obok niego. Oczy miał lekko podpuchnięte od snu, warkocz zarzucony na plecy, a stopy bose. Harry pamiętał, jak ciało Malfoya leżało tuż przy nim. — Nieokrzesany bachor. Nikt cię nigdy nie nauczył, że nie wychodzi się bez pożegnania? Naprawdę, Potter, trochę...

Harry nigdy nie dowiedział się, jaki kreatywny pomysł na zniewagę przyszedł Malfoyowi podczas pobudki, bo złapał go za przód piżamy i przyciągnął do pocałunku, porzucając przygotowane ubranie na oparciu kanapy.

Kiedy oderwał się od niego, Malfoy wygiął usta w obrzydzeniu.

— Bleh, Potter, nigdy więcej nie rób czegoś takiego przed umyciem zębów. To chyba były toksyczne wyziewy. Jak od nich umrę, będziesz musiał się tłumaczyć i na pewno nie dostaniesz pod opiekę mojego syna. Chodziło mi o zwykłe „do widzenia".

Nasze ostatnie słowo || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz