XXIII

1.7K 164 66
                                    

Magazyn był okropnie brudny i śmierdzący. Harry nie miał pojęcia, do czego służył, zanim został opuszczony, ale na Merlina, Śmierciożercy mieli przecież nosy.

I jeszcze nie mógł rzucić żadnego zaklęcia, które rozwiałoby ten odór, bo natychmiast zostaliby zdemaskowani.

Zupełna beznadzieja.

Harry miał nadzieję, że teoria Draco była słuszna. Że faktycznie pojawi się tu większość pozostałych Śmierciożerców, razem z ich przywódcą na czele. Spod peleryny niewidki obserwował jak Draco stoi pośrodku magazynu, wyłożonego starymi gazetami, pośród kupek gruzu, tak potężnych, że całkiem wysoki mężczyzna mógłby usiedzieć na nich bez problemu. Malfoy od dawna nie miał swojej śmierciożerczej szaty – ponoć spalił ją zaraz po procesie, podobnie jak maskę – dlatego ubrał inną, w równie głębokim odcieniu czerni, zwężaną w pasie i sięgającą samych kostek. Gdyby Draco się poruszył, od razu ukazałby się jej aurorski, przystosowany do walki krój, dlatego tkwił w bezruchu.

Harry prawie podskoczył, kiedy bliżej lewego rogu aportowała się postać w ciemnej szacie. Draco nawet się nie wzdrygnął, przerzucił jedynie nad ramieniem jasny warkocz, odcinający się bielą na tle jego czarnej szaty.

Przybysz, który dopiero co się aportował, zacmokał.

— Malfoy — skonstatował z drwiną w głosie, a zaraz po nim magazyn wypełnił się jednym pyknięciem za drugim, coraz więcej postaci różnej postury i różnego wzrostu pojawiało się w magazynie; na widok Malfoya, wciąż tkwiącego bezruchu pośrodku w swojej chłodnej pozycji cofali się nieco. W pewnym momencie Harry musiał gwałtownie przytulić się do ściany, bo jeden z nich niemalże wylądował mu na głowie.

Materiał peleryny niewidki był zaskakująco znajomy – Harry nie nosił jej od lat, gdyż bardzo nie chciał ujawniać jej istnienia przed całym zastępem ministerialnych Aurorów. Zapomniał już, jak to jest mieć ją na sobie – jak cudownie było, kiedy nikt cię nie dostrzegał, jak trzeba było się pochylić, żeby spod materiału nie wystawały mu stopy.

Nagle sala zastygła w bezruchu. Harry poczuł się zdezorientowany ciszą – do tej pory w pomieszczeniu unosiły się przytłumione szmery, kiedy Śmierciożercy rozpoznawali się za maskami i wymieniali przyciszone uwagi - chwilę zajęło mu zorientowanie się, dlaczego. Koło Draco utworzony został krąg pustej przestrzeni, zakłócany tylko przez jedna osobę – osobę, która po ściągnięciu maski, ukazała spocone, brązowe włosy, ciemną twarz i wiecznie rozbawione, aczkolwiek przenikliwe oczy.

Oto był Blaise Zabini na swoim miejscu, zaraz obok Draco, z różdżką w dłoni i bandą Śmierciożerców, wpatrujących się w niego w milczeniu.

Harry pamiętał swój czwarty rok. Pamiętał grozę unoszącą się w powietrzu, kiedy pojawił się Voldemort we własnej osobie, pełną przerażenia służalczość, z jaką Śmierciożercy pochylali przed nim głowy.

Teraz w powietrzu unosił się jedynie szacunek. Blaise Zabini nie potrzebował strachu, by rządzić tymi ludźmi – wystarczyło, że ulepszył Znak i miał plan; Harry musiał to przyznać, dobry plan. Ci ludzie nie podążali za nim ze strachu, a za sprawą autorytetu, jaki roztaczał.

Harry'emu zdecydowanie się to nie podobało.

— Draco! — zakrzyknął serdecznie Blaise, łapiąc przyjaciela w niedźwiedzim uścisku. Draco był fenomenalny – uśmiechnął się uśmiechem jak najbardziej ślizgońskim i objął przyjaciela, jak pewnie musieli to robić niebywale często, zważywszy fakt ich przyjaźni. Harry w życiu nie potrafiłby utrzymać wyrazu twarzy, który nie zdradzałby kompletnie nic, podobnie jak nie umiałby utrzymać na wodzy swojego gniewu.

Nasze ostatnie słowo || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz