Przywódca rebeliantów

155 11 22
                                    

Uwaga, uwaga!
Na końcu kolejne dwie postacie.

Oryginalna wersja:14.06.2020
Wersja po korekcie: 21.06.2021

Szliśmy tą łąką już jakąś godzinę. Wydawało mi się, że wcześniej spałam dłużej niż trzy godziny, bo aktualnie dochodziła dwudziesta trzecia. Miasto tętniło życiem, ale trzymaliśmy się na ogromną odległość. Byliśmy poza granicami. Prawie przy murze, do którego została doczepiona instalacja od sztucznego nieba.

Cholerne nanomaszyny.

Zatrzymaliśmy się przy wielkiej rurze, która musiała chyba zostać pominięta, gdy Eden był budowany. Trochę to dziwiło. Minęło te siedemset siedemdziesiąt dwa lata, od kiedy te mury powstały, ale nikt tego nie zauważył. Wątpiłam aż, że dyktator pozwoliłby, aby jego idealne miasto miało taką skazę na samych granicach.

Pozostali spojrzeli w moim kierunku, bo mimo wszystko zostawałam nieco z tyłu.

— Nie masz najlepszej kondycji, prawda? — zapytała Alma.

— Odpowiedz sobie sama. Da się zrobić kondycję, kiedy całymi dniami i nocami hakuje się dane mutantów na serwerach dyktatora? — odpowiedziałam, ciężko oddychając i rozmasowując kolkę, które niemiłosiernie kłuje w moim boku.

— Chyba za szybko idziemy. Jak ją zgubimy to będzie ciężko — zauważył Rick.

Ash podszedł do mnie.

— Wezmę cię na barana...

Zdziwiłam się jego propozycją.

— Ale... Jestem dosyć... Ciężka... — Podrapałam się z tyłu głowy zmieszana.

Świetna wymówka, aby nie poczuł temperatury twojego ciała. Brawo, gratuluję inteligencji.

— Weź przestań i wskakuj. Mam dużo siły. — odparł pewny siebie, gdy zmierzył mnie wzrokiem.

Odwrócił się plecami, na co westchnęłam. Podeszłam do niego, modląc się w duchu, aby moja temperatura nie była odczuwalna przez ubrania. Wskoczyłam mu na plecy, a on podniósł mnie, jakbym ważyła mniej niż piórko. Ruszyliśmy dalej. Weszliśmy do rury, którą zaczęliśmy się kierować w głąb muru. To po prostu jakiś labirynt. Zgubiłam się w liczeniu zakrętów po jakimś dwudziestym.

Haker, a gubi się w liczbach, no po prostu zajebiście.

Starałam się jak najmniej przylegać do chłopaka ciałem, co oczywiście było trudne i średnio mi wychodziło. Jeżeli spróbowałabym się jeszcze bardziej odchylić do tyłu, to runęłabym na ziemię.

— Właściwie to powiedziałaś wcześniej, że nosisz rękawiczki, aby nie musieć słuchać komentarzy o zimnocie swoich rąk. A okulary? — spytała nagle Dawn.

— Żeby nikogo nie wystraszyć ich kolorem.

I przy okazji również nie zamrozić, jak się okazuje – dopowiedziałam i odwróciłam wzrok.

Zapadła chwilowa cisza, a po chwili znaleźliśmy się w ogromnym rozgałęzieniu, gdzie dostrzegłam od groma mutantów. Cała ściana przed nami, tak samo jak ta, przez którą weszliśmy, była rozbudowana na małe mieszkania. Pośrodku znajdował się dziedziniec, gdzie wszyscy spędzali swój czas. Nie leżał tu jako taki asfalt, a pomarańczowy, lekko gliniasty piach. Zeszłam z Ash'a, a następnie rozejrzałam się dookoła. To niesamowite, że w murach Edenu skrywało się podziemie rebeliantów.

— Stuart! — ktoś krzyknął przerażony, a po chwili przyglądała mu się młoda dziewczyna z kręconymi, czarnymi włosami.

— Yen, uspokój się... Nic mu nie jest. Tylko zemdlał, gdy zbyt długo nie oddychał. — wytłumaczyła jej Alma.

BlankOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz