Wielki dzień cz.1

90 10 13
                                    

Niech się nawet nikt nie pyta, ile czasu mi zajęło pisanie.
Powiem tylko tyle, że snu przez ostatnie dwa dni, to ja za dużo nie miałam, ale jakoś przeżyję.
Jak wspomniałam na tablicy, tak oto i przed wami ukazuje się dzisiejszy maraton.
Kolejny rozdział o 12!
A tymczasem
1/5

Oryginalna wersja: 21.08.2020
Wersja po korekcie: 05.10.2021

To już dzisiaj. Dzień, w którym w końcu nadszedł czas naszej walki o wolność.

Ponownie przekręciłam się z boku na bok.

Znowu nie mogę spać.

Po chwili się podniosłam, by podejść do szafy. Spojrzałam na swoje odbicie, przez co dopiero zauważyłam, jak bardzo schudłam w ostatnim czasie. Przeczesałam swoje włosy palcami. Rosły na tyle wolno, że prawie nie dało się tego zauważyć. Gdy pofarbowałam je na czarno, było nieco inaczej. Najbardziej wybijał się wtedy lekki odrost.

A może by tak odmrozić sobie cebulki włosowe?

To jednak przez ten szczegół prawie w ogóle nie zmieniał mi się wygląd. Od kilku ładnych lat w lustrze widziałam tę samą dziewczynę.

Westchnęłam lekko, a w tym samym czasie dostrzegłam w odbiciu, że mój komputer zakomunikował o zakończeniu łamania kilku zabezpieczeń dyktatora. Podeszłam do urządzenia, by w kolejnej chwili się przy nim nieco pochylić i sprawdzić wszystko. Wklepałam coś na klawiaturze, a dzięki temu miałam teraz dostęp do każdej kamery w Sercu Edenu.

Przez cały ostatni dzień próbowałam się jakoś do nich dostać.

Więc w końcu mi się to udało, co?

Spojrzałam na godzinę, którą pokazywał zegarek w rogu monitora – trzecia pięćdziesiąt osiem. Przełknęłam ślinę, gdy poczułam, jak ponownie zrobiło mi się niedobrze. Te objawy nie zniknęły. Nadal występowały, a mnie nachodziły myśli, że to nie żadne przyczyny zdrowotne czy na podłożu psychicznym.

Westchnęłam, po czym z powrotem wróciłam do łóżka. Nie powinnam wyciągać pochopnych wniosków, dopóki się nie przebadam. Odwróciłam się na bok, twarzą do ściany, i zamknęłam oczy, mając nadzieję, że uda mi się spokojnie zasnąć.

Rano obudził mnie Kar.

— Denerwujesz się dzisiejszym dniem, prawda? — spytał, kiedy podniosłam się do siadu.

Na to pytanie tylko kiwnęłam głową, podniosłam się i podeszłam do szafy.

— Tremi, wszystko będzie dobrze. Na pewno się uda. Każdy punkt planu jest dopięty na ostatni guzik. Nie martw się. — Pogłaskał mnie po głowie, a ja ponownie tylko przytaknęłam głową.

— Nie martwię się planem, tylko tym, że komuś się coś może stać, że zostanie ranny albo że straci życie... — przyznałam, a Kar mnie przytulił.

— Nic się takiego nie stanie, jestem tego pewny. Każdy z nas jest przygotowany na wszystko...

Objęłam go, ale kompletnie nie byłam pewna, co się mogło stać. Został ze mną przez kilka minut, po czym wyszedł z pokoju, żebym mogła się przebrać. Od razu rzuciłam na bok kilka rzeczy, które zamierzałam założyć na akcję. Po chwili ubrałam się w podobny sposób jak w ciągu kilku ostatnich dni – rurki i bluza kangurek.

Wyszłam do salonu, gdzie zobaczyłam rodziców i Kara siedzących przy stole. Rozmawiali między sobą, a przy tym pewnie czekali na mnie. Nie miałam od rana żadnych mdłości, co nieco mnie zaskoczyło. Podeszłam do krzesła, by w kolejnej usiąść obok swojego starszego brata. Niemal od razu zmienili temat swojej rozmowy – wcześniej mówili o misji, teraz nagle o pogodzie. Zdawali sobie sprawę, że była to dla mnie ciężka akcja i nie chcieli mi pewnie dodawać kolejnego zmartwienia. Od tego planu zależała w końcu nasza wolność i czy uda nam się wydostać spod kopuły.

BlankOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz