Miał być 18-19, ale jest teraz, bo why not?
A tak serio, to wyrobiłam się z czasem i mogę to wstawić już teraz.
Hehe😅Oryginalna wersja: 15.08.2020
Wersja po korekcie: 19.09.2021Wszyscy pobledli. Nie spodziewali się raczej tego typu informacji. Byli przygotowani na lepsze wieści. Chcieli usłyszeć, że prawdopodobnie mieliśmy stuprocentową pewność, a tymczasem całkowicie zniszczyliśmy ich nadzieję.
— Tremér, czy to przypadkiem nie znaczy, że klucz nie istnieje? — spytał Ash, który jako pierwszy ocknął się z szoku.
— Wynik nie wynosi całkowitego zera, więc nadal jest nadzieja, że może istnieć — odpowiedział za mnie Jekyll.
— To co teraz? — wtrąciła się Reona.
— Zostaje nam teraz przygotować się do akcji — powiedziałam, zakładając ręce pod biustem, po czym spojrzałam na każdego po kolei.
U każdego dało się zauważyć determinację. Każdy zdawał sobie sprawę, że wielkimi krokami zbliżała się chwila zakończenia naszej walki. Dzień, w którym możliwie zdobędziemy uważaną za niemożliwą dla nas rzecz. W końcu nadchodził moment, kiedy będziemy wspólnie walczyć o naszą wolność.
***
Od tamtego dnia minęły trzy tygodnie. Za dokładnie cztery doby rozpoczyniemy naszą akcję. Codziennie wszyscy ćwiczyliśmy ile sił, aby nie dać się nikomu z podwładnych dyktatora. Pracowaliśmy nad wszystkim dookoła. Gdy tylko ogłosiliśmy, że zamierzamy przeprowadzić taki skok, na ochotników zgłosiło się naprawdę dużo osób. Nie byłam pewna, czy dałabym radę prosić coś takiego. Nie umiałam zdobyć się na odwagę, żeby im powiedzieć, iż wiele osób mogło nie przeżyć tej misji.
Wielu prawdopodobnie straci życie lub zostanie złapanych. Niektóre rodziny potracą swoich członków, a inne staną się całkowicie wybitym rodem. Nie potrafiłam skazać na to ludzi chcących poświęcić się dla tego planu.
Ponownie poczułam, jak robiło mi się niedobrze, dlatego pobiegłam do łazienki. Zamknęłam za sobą drzwi, po czym zwymiotowałam do ubikacji. Od tygodnia cały czas działo się to samo. Ciągle było mi niedobrze. Dodatkowo kręciło mi się w głowie. Nie wiedziałam co to.
Muszę poprosić Yen, aby mnie przebadała. Może jej uda się coś wywnioskować...
Rodzicom i Karowi udało mi się jakoś wmówić, że po prostu się czymś zatrułam, ale chyba w to nie wierzyli. Po chwili spłukałam wodę, podeszłam do umywalki i umyłam zęby. Spojrzałam na siebie w lustrze.
Wyglądałam okropnie – skołtunione włosy, podkrążone oczy, suche usta. Przypominałam śmierć. Nieco schudłam przez ostatnie tygodnie. Nie umiałam myśleć o niczym innym niż nad zbliżającą się akcja, a przez to zaniedbywałam pory jedzenia, a o śnie wolałam nawet nie wspominać. Do tego wszystkiego dochodziło jeszcze złe samopoczucie.
Z mojego zamyślenia wybiło mnie pukanie do drzwi. Westchnęłam cicho, ogarnęłam się, po czym otworzyłam drzwi do łazienki. Stał tam Kar. Miał założone ręce i wyglądał na wyraźnie zaniepokojonego. Uważnie mi się przyglądał. Lekko odetchnął, podszedł do mnie i założył moje włosy za uszy.
— Jesteś pewna, że wszystko ok? Wyglądasz okropnie...
— Jest ok. Na serio, nic mi nie jest. Nie ma się czym przejmować, to tylko zatrucie pokarmowe. — Uśmiechnęłam się do niego i owinęłam ramionami.
CZYTASZ
Blank
Viễn tưởngRozpoczęte: 05.06.2020 Zakończone: 01.11.2020 Korekta: jakoś od czerwca, ale nie wstawiana ~ 15.12.2021 Mutanty od wielu lat uznawano za potwory, usterki w idealnym mechanizmie, jakim był Eden. Nie należały do tego świata, nie uznawano ich za jego c...