Kiedy opadła już pierwsza euforia, a potem także i druga, trzecia, czwarta oraz piąta, przemyślałyśmy wszystko na spokojnie. Na wierzch wypłynęło parę niewiadomych, jak na przykład najważniejsza z nich – co ze szkołą? Nie mogłyśmy odpuścić całkiem, a nawet nie chciałyśmy. Poza tym, nie wiedziałyśmy nawet kiedy ani z kim miałaby być owa trasa. Zdecydowałyśmy zadzwonić po Jima, który wiedział wszystko najlepiej. Przyjechał pół godziny po naszym telefonie. Dowiedziałyśmy się, że w trasę miałybyśmy wyruszyć pierwszego lutego. Początek w Portugalii, przez Hiszpanię, Francję, Włochy, Niemcy, Holandię, Polskę, Czechy, kończąc na Irlandii, Walii i Szkocji, by ostatecznie zamknąć trasę w Londynie. Koncerty miały by być w każdej ze stolic oraz w większych miastach. Całość zajęłaby równo miesiąc. Drugiego lutego pierwszy koncert, drugiego marca ostatni. Wstępne rozmowy z dyrektorami naszych uczelni były już przeprowadzone. Dostałybyśmy miesięczne zwolnienie. Pozostawała jeszcze kwestia tego, komu miałyśmy supportować, ale to Duży J. na razie pozostawił w tajemnicy. Powiedział tylko, że dowiemy się wkrótce. Zapewnił jednak, że będziemy zadowolone, a znał nas już trochę, więc mu zaufałyśmy.
Wieczorem zadzwoniłam do domu, do Doncaster, by opowiedzieć o tym rodzicom. Nie pytałam ich o pozwolenie. To, że decyduję sama za siebie ustaliliśmy, kiedy rodzice oddali mnie pod opiekę wujka Jas, czyli właśnie Dużego Jima. To on zabrał naszą czwórkę do Londynu i to głównie dzięki niemu jesteśmy teraz tu, gdzie jesteśmy.
Mama bardzo ucieszyła się z nowin. Tata był bardziej sceptyczny, ale to przez jego nadopiekuńczość. Ledwie zgodził się puścić mnie do stolicy, ale jak już zobaczył, że radzę sobie dobrze, jego obawy nieco się rozwiały. Po półgodzinnej rozmowie z rodzicami wzięłam krótki prysznic, przebrałam się w bokserki-spodenki od piżamy i koszulę na ramiączkach z Tomem i Jerrym. Na stopy wsunęłam ciepłe bambosze i uważając na schodach (już nie raz ześlizgnęłam się z nich biegając w skarpetkach, bądź też w moich bamboszkach) zeszłam na dół do dziewczyn. Zauważyłam, że nie robią kolacji.
- Dziś głodujemy? - zdziwiłam się.
- Żartujesz sobie? - prychnęła Jas. - Zaraz mi się żołądek sam siebie strawi.
- Zamówiłyśmy pizzę - dodała Charlotte.
- Pasuje mi. - Wcisnęłam się na miejsce między głodomorem a Tashą.
- Jas, chodź pomożesz mi zrobić te fajne drinki. - Zerwała się nagle.
- Jak ci przeszkadza, że koło ciebie siadłam, wystarczyło powiedzieć - zaśmiałam się.
- Głupek. Siedź sobie gdzie sobie chcesz. - Pacnęła mnie w głowę. - Jas! Ruchy. - Pociągnęła blondynkę za rękę, niemal ściągając ją z kanapy.
- O, to ja pójdę się też ogarnę do spania - stwierdziła Charlie.
- No co ja, trędowata jakaś jestem? Przyszłam i nagle się rozbiegacie! - Ich nagłe poruszenie trochę mnie zaniepokoiło.
- Weź nie wymyślaj! - skarciła mnie. - Dziewczyny w pięć minut zrobią drinki, a ja w dziesięć się obrobię i zaraz będziemy coś oglądały. - Wstała i rzuciła mi pilota. - Masz ten przywilej i wybierz coś. - Uśmiechnęła się i pobiegła na górę. Zdążyłam sprawdzić zaledwie trzy kanały, kiedy usłyszałam, że na podjazd zajeżdża auto.
-TASH! PIZZAMAN! - wrzasnęłam. Nie ma bata, żebym tak ubrana wyszła do człowieka. Raz, że było za zimno, a dwa, że wstyd. - TASH! - zawołałam, kiedy nie otrzymałam odpowiedzi. W tym samym momencie po domu rozległ się dzwonek do drzwi! - NATASHA, DO CHOLERY! GŁUCHA?
Cóż, najwyraźniej tak, ponieważ odpowiedziała mi cisza. Nawet nie wiem, gdzie ta łajza zostawiła pieniądze! No nic, wpuszczę gościa do domu, żeby się tam w sopelek lodu nie zamienił na dworze. Wstałam, zakładając na siebie jakąś bluzę, która leżała na fotelu i niechętnie poczłapałam do drzwi. Zapaliłam światło na ganku i otworzyłam. A kiedy to zrobiłam, nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
CZYTASZ
These Teen Hearts [zakończone]
FanfictionBycie siostrą Louisa Tomlinsona nie jest taką prostą sprawą. Zwłaszcza, jeśli Louis Tomlinson jest członkiem boysbandu, którego supportem w miesięcznej trasie jest twój girlsband. Będzie się działo. ~~ Akcja opowiadania zaczyna się w grudniu 201...