4. Inwazje, inwazje.

4.4K 212 18
                                    

W środę znowu miałyśmy inwazję obcych w domu. Tego było za wiele. Ja jestem w stanie znieść ich obecność w tym domu, ale w małych dawkach, powolutku. Tym razem jednak, razem z nimi przyszedł jakiś facet, który okazał się być ich managerem o imieniu Andrew. Chłopaki nie wiedzieli o co chodzi. Andrew po prostu wpakował ich w samochód i tu przywiózł. Sam też nie chciał nic mówić i poprosił, żebyśmy jeszcze chwilę zaczekali. Moment później rozległ się kolejny dzwonek do drzwi. To Jim przyszedł. Mężczyźni przywitali się ze sobą i jasne było, że już się znali. Nie podobało mi się to. Poszliśmy wszyscy do jadalni i usiedliśmy przy wielkim stole.

- Pewnie jesteście zdziwieni, o co w tym wszystkim chodzi - zaczął Andrew.

- Wiem, że nie lubicie przedłużania - tu spojrzał wymownie na mnie - więc kawa na ławę. - Teraz spojrzał na kolegę po fachu. Tamten kiwnął głową. - Wasza trasa... - zaczął. - Ten support.

- Jedziecie razem w trasę - wypalił Andrew.

- CO?! - krzyknęłam, podnosząc się z miejsca.

- Nie dokładnie o taką kawę na ławę mi chodziło - westchnął Duży, pocierając dłonią czoło. Wiedział, jaki jest mój stosunek do One Direction i zapewne chciał mi tę wiadomość przekazać jakoś delikatniej. Jednak tylko ja nie sikałam z radości po usłyszeniu tej nowiny. Reszta cieszyła się jak dzieciaki w Disneylandzie. Poczułam, że Louis mnie obejmuje. Wiedziałam, że to on, bo były to męskie ramiona, a myślę, że żaden z tamtych nie byłby na tyle głupi, by mnie teraz ściskać.

- Mała, będziemy razem w trasie! To cały miesiąc! - krzyknął mi do ucha. Faktycznie. To była dobra strona.

- Tak. Cieszę się - powiedziałam i odwzajemniłam uścisk. Po chwili uściskały mnie też dziewczyny. Tasha zapytała cicho, czy wszystko okej. Odpowiedziałam, że tak chociaż obie wiedziałyśmy, że kłamię. Po ustaleniu kilku szczegółów obaj managerowie opuścili nasze mieszkanie, a Natasha przyniosła dla każdego z nas po piwie na uczczenie tego. Wznieśliśmy toast i impreza przeniosła się do salonu. Po jakimś czasie musiałam wyjść na zewnątrz. Wzięłam bluzę, założyłam trampki i wyszłam na taras. Był bardziej zabudowany niż ganek, więc tym samym wiało tam mniej. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam że drzwi są otwarte. Nie zauważyłam, żeby ktoś opuszczał nasze wesołe towarzystwo. A jednak na tarasie, oparty o płotek przodem do podwórka, stał Zayn, wypuszczając z ust dym z papierosa. Podeszłam do niego i wskoczyłam na płotek, siadając na nim okrakiem, a plecami oparłam się o gruby pal łączący spojenie płotka ze spojeniem dachu.

- Poczęstujesz mnie? - zapytałam. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale bez słowa wyjął paczkę papierosów. Wyjęłam jednego i odpaliłam od jego papierosa. - Dzięki.

Zaciągnęłam się mocno, czując jak dym przechodzi przeze mnie i trafia do płuc. Malik nie spuszczał ze mnie wzroku.

- Nie wiedziałem, że palisz - powiedział w końcu. Zaśmiałam się i wypuściłam dym.

- Nikt nie wie. Powiedz komuś, a zginiesz.

Zaśmiał się i obiecał, że nie powie. To dobrze, przynajmniej w trasie będę miała towarzysza do palenia. 

- Nie palę dużo, dlatego nikt jeszcze się nie zorientował - odezwałam się, czując potrzebę wytłumaczenia się. - Jeśli mam dobry tydzień, to spalę dwa, może trzy.

- Dobry tydzień?

- Jak już pewnie zauważyłeś jestem trochę wybuchowa. - zaśmiałam się.

- Troszeczkę - zawtórował mi, po czym sparodiował moją reakcję na wiadomość o wspólnej trasie z nimi. Zamachnęłam się nogą, chcąc kopnąć go w udo, lecz w porę się odsunął.

These Teen Hearts [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz