5. Beginning of the end, pt.5

189 16 0
                                    

Beginning of the end, pt.5




Jasne promienie wychylającego się zza horyzontu słońca wpadały przez otwarte na oścież okno, oświetlając porcelanową twarz Yeosanga, sprawiając, iż przypominała przepiękną gwiazdę świecącą jasno na nocnym niebie, zaś chłodna poranna bryza przeczesywała jego różowe kosmyki, roztrzepując je we wszystkich kierunkach, odsłaniając przy okazji nieskazitelne czoło.

Słony zapach morza łaskotał jego nozdrza, zmuszając go do uchylenia leniwie powiek i przeciągnięcia się z małym ziewnięciem. Zamlaskał kilkukrotnie, dochodząc do zmysłów i już miał zamiar podnieść się do siadu, jak co dzień niczym wampir wstający z trumny z jakiegoś dennego serialu, kiedy jego oczy rozszerzyły się do wielkości monet pięciozłotowych, a kończyny gorączkowo poniosły go do krawędzi łóżka, aby chwyciwszy się ramy, zajrzeć pod nie swoimi niemalże białymi ślepiami, gdy przerażenie ogarnęło jego myśli. Skanował jeszcze niedotkniętą promieniami podłogę w poszukiwaniu wyziębionej kulki białego puchu, lecz spotkał się z pustką i kilkoma siwymi pajęczynami w rogach, co jedynie wywołało zniesmaczony grymas na jego twarzy.

Powinny dokładniej sprzątać...

Dźwignął się do siadu, po czym rozglądał uważnie po całym pomieszczeniu, nigdzie nie zauważając swojego szczeniaka. Panika powoli kiełkowała w jego żołądku, na myśl, co mogło się z nim stać, a zęby skubały skórki z dolnej wargi niespokojnie. Wówczas jego nerwowy wzrok padł na szeroko otwarte okno i gwałtownie zassał powietrze, wstrzymując je na długi czas.

Nie wypadł przez okno, prawda?

Biel kryjąca jego bose stopy zetknęła się z równie chłodnym drewnem podłogi, gdy cichy tupot niósł się po pomieszczeniu wraz z jego lekkimi krokami, zmniejszając odległość od sporego, sięgającego ziemi otworu w ścianie. Lekkie bordowe zasłony z tiulu falowały na wietrze, zupełnie jak nerwy w żyłach młodego wampira. Nieregularnie, czasem bardziej, czasem mniej intensywnie, lecz mimo wszystko efektywnie wprowadzało go to w coraz większy niepokój. Jakby prowadził wewnętrzną kłótnię ze swoimi dwiema półkulami. Jedna mówiła mu, że przesadza i Hongjoong ma się w jak najlepszym porządku, zaś druga przedstawiała obszerną prezentację z dokładnymi przykładami, co mogło i jak pójść nie tak.

Oparł się drżącą ręką o framugę, wychylając niepewnie. Jego orli wzrok przeskanował cały trawnik tuż pod murami domu oraz żwirową ścieżkę otaczającą go. Zawsze chodził nią za dom do ogrodu pełnego różnobarwnych róż, skąd znikał w małym lasku, by dotrzeć do polany, gdzie spotykał się z Sanem. Aczkolwiek zarówno trawnik, jak i dróżka były czyste, co pozwoliło mu odetchnąć i oprzeć z ulgą czoło o zewnętrzną stronę dłoni spoczywającej na ciemnym drewnie łączącym okno z murami. Przymknął oczy na kilka sekund, aby uspokoić oddech. Wówczas dziwny, przytłumiony dźwięk zapukał w jego bębenki, prosząc o uwagę. Doskonale znał ten dźwięk z poprzedniego dnia. Cichy pomruk zbliżony do pisku. Ten sam, który wydał z siebie jego pies podczas ziewania.

Yeosang błyskawicznie odwrócił się w tył, lustrując swój pokój z konsternacją. Nieważne, gdzie nie spojrzał, nigdzie go nie było.

- Hongjoong? – ostrożny głos wampira rozbrzmiał, przerywając poranną piosenkę ptaków za oknem. Słodki zapach brzoskwiń przebijał się przez słoną woń morza, kojąc odrobinę jego nozdrza i nieprzyjemne uczucie z tyłu języka. Jakby samo powietrze próbowało napoić go słoną wodą, mimo jego sprzeciwów i odruchów wymiotnych. Wtem rzucona uprzedniego dnia czarna koszula u nogi łóżka zaczęła się niepokojąco poruszać i seria niezadowolonych jęków usiłowała przedrzeć się przez cienki materiał. Yeosang podskoczył w miejscu na ten widok i gdyby jego serce biło, mógłby przysiąc, że właśnie dostałby zawału. Dopiero po krótkiej chwili dotarło do niego, co to takiego. Kucnął przed nią i ostrożnie rozwinął zaplątanego wewnątrz szczeniaka. Spotkał się z przerażonym płomykiem w jego poszerzonych źrenicach, gdy odgarnął kawałek czarnej kurtyny z plamiastego łepka. – Wystraszyłeś mnie, kolego – Yeosang podrapał palcem miejsce za jego uchem, po czym wziął go w dłonie, całkowicie obejmując jego tors dookoła. Podniósł go, aby obejrzeć, czy wszystko w porządku, po czym prychnął pod nosem, widząc ekspresową zmianę w jego zachowaniu. Spoczywający między tylnymi łapkami ogon zaczął energicznie wirować, niczym małe śmigło, a różowawy język zwisał z boku rozchylonego pyszczka. – Nagle się cieszysz, że mnie widzisz? Lubisz mnie straszyć, co?

✔Blood's Fatum | HongSangOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz