24

311 24 2
                                    

*Pov Maggie*

-Jak było u Gunnarsenów? - zapytał Mike jak tylko zamknęłam za sobą drzwi.

-Dobrze. Jedliśmy, spaliśmy, znowu jedliśmy, byliśmy na zakupach, a potem jeszcze raz jedliśmy. - powiedziałam na jednym wdechu rzucając klucze na komodę.

-Aha- wzruszył obojętnie ramionami. - Dobrze wiedzieć, że wasz związek opiera się głównie na jedzeniu.

-No ha ha, ale ty zabawny jesteś. Serio, uśmiałam się jak nigdy dotąd. - przewróciłam oczami idąc w stronę swojego pokoju.

-Byłem u Caroline. Jej mama zaprasza nas za tydzień w sobotę na obiad.

-Czyli to jednak coś poważnego. - zatrzymałam się odchylając lekko głowę w bok.

-Tak... - odpowiedział zastanawiając się przez chwilę.

-Pójdę z tobą. - kiwnęłam głową.

-Jak chcesz, to możesz wziąść ze sobą Martinusa. - zaproponował.

-Nie mieszajmy jego w to jak narazie.

-Jak tam wolisz. - ponownie wzruszył ramionami.

-O której będzie ten obiad? - zapytałam na odchodne.

-O piętnastej mamy być.

***

Kolejny tydzień minął w zaskakująco szybkim tempie. Już dziś sobota, a co się z tym wiąże, obiad u dziewczyny mojego brata. Michael cały dzień zestresowany lata jak poparzony po całym domu. Widać, że chce wypaść jak najlepiej.

-Mike, to tylko obiad! - krzyknęłam na niego, gdy usłyszałam dźwięk tłukącego się szkła. Wyszłam na próg żeby zobaczyć co się stało. Jak się okazało zbił wazon. Ten to ma szczęście.

-Czy jest dobrze? - zapytał stajac przede mną na baczność.

-Znowu poplątałeś krawat. Naucz się w końcu go wiązać. Nie będę tego robić za ciebie do końca życia. - westchnęłam poprawiając bratu krawat. - Teraz jest już dobrze. - poklepałam go po piersi. Mike zaczął odchodzić w kierunku swojego pokoju.

-Michael! Miotła jest w innym miejscu!- wydarłam się tupiąc nogą.

-No dobra, bez nerwów. Po co tyle agresji? - podniósł ręce do góry biorąc miotłe do ręki.

-Nie gadaj tylko sprzataj to, co zbiłeś.- skarciłam go pokazując mu palcem gdzie ma iść. - Dalej, ruszasz się jak mucha w smole, a mamy tam być za niecałe pół godziny. - na moje słowa chłopak przyspieszył kroku, przez co poślizgnął się na rozlanej wodzie i wylądował obiema rekami w szkle. - O japierdole. - wyszeptałam pod nosem nie wiedząc co zrobić.

-Spokojnie, nic mi nie jest. - powiedział powoli się podnosząc z podłogi. Podeszłam do niego, złapałam za nadgarstek i pociągnęłam go w stronę kuchni.

-Siadaj i proszę cię, nie ruszaj się stąd. - wyjęłam z szawki apteczkę, a z niej wodę utlenioną, waciki, plastry i bandarze.

-Ałaaaa. - jęknął, gdy odkażałam mu rany.

-Cicho!- warknęłam nie zaprzestając.

Po dziesięciu minutach byliśmy gotowi do wyjazdu. Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy spod naszego domu. Do mieszkania Caroline dojechaliśmy dość szybko. Miała średniej wielkości, biały dom z czarnym dachem, w ogrodzie kwitły kwiaty, a przy płócie posadzone były tuje. Powoli podeszliśmy do drzwi i zadzwoniliśmy dzwonieniem. Nie musielismy wcale długo czekać, bo już po chwili drzwi otworzyły się i stanęła w nich pani James.

-Nareszcie jesteście, miło was widzieć. - zawołała przytulając nas na przywitanie.

-Przepraszamy za spóźnienie. Mieliśmy mały wypadek. - powiedziałam na co mój brat podniósł ręce w górę by pokazać opatrunki.

-O mój Boże! -  przyłożyła dłoń do ust.

-Mike, co się stało? - zapytała podchodząca do nas Caroline.

-Nic takiego. Po prostu twój chłopak to...

-Nie ważne. - przerwał mi witając dziewczynę krótkim pocałunkiem.

-Potem i tak mi wszystko wyśpiewasz.

***

Do domu wróciliśmy grubo po północy. Nie spodziewałam się, że będziemy tam tak długo. Pani James okazała się być naprawdę bardzo ciepłą osobą, z którą miałam wiele tematów do rozmowy. Szczerze mówiąc, nie wiem kiedy minęły te wszystkie godziny. Po powrocie byłam tak zmęczona, że do pokoju udało mi się dotrzeć tylko dzięki pomocy ściany, o którą musiałam się opierać.

Gdy tylko weszłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko nawet nie przebierając się w piżamę i okryłam się kołdrą powoli zasypiając.



Mistakes-Martinus GunnarsenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz