21 Asia

290 28 0
                                    

Mistrz ewakuacji...

Zostałam sam na sam z Johnem i nie sądzę, aby był to przypadek. Miałam ochotę zatłuc Maxa, gdy wrócimy do domu, choć ostatecznie uznałam, że nie jest to najlepszy pomysł, bo któż chciałaby spędzić resztę życia za kratkami. W głowie układałam najbardziej szalone pomysły na zemstę i najbezpieczniejszą opcją, ku której się skłaniałam, było przesolenie kolacji. Moje planowanie przerwał jednak John.

– Jak poznaliście się z Maxem? Nie wspominał w rozmowie telefonicznej, że przyjedzie z przyjaciółką.

– Jestem przekonana, że z tą przyjaźnią odrobinę przesadził... Poznaliśmy się nieco ponad tydzień temu.

– A co miał na myśli, mówiąc o niańczeniu? – dociekał.

– Max, był po prostu w odpowiednim miejscu i czasie – powiedziałam tajemniczo.

Widząc konsternację na twarzy Johna, dopowiedziałam resztę historii.

– Wykazał się dużym refleksem i uratował mnie przed upadkiem. Tydzień temu wybrałam się na wycieczkę, nad Wielki Kanion. Stałam akurat w punkcie obserwacyjnym na południowej krawędzi i podziwiałam zachód słońca, ale nieopatrznie stanęłam za blisko przepaści, a za plecami usłyszałam hałas i gdy odwróciłam się, aby sprawdzić, skąd dochodzi, straciłam równowagę – kłamałam jak z nut.

John chyba nie do końca wierzył w moją wersję, bo badawczo zmrużył oczy i ewidentnie obserwował moją reakcję, czekając na jakiś nieprzemyślany ruch z mojej strony. Byłam jednak trudnym przeciwnikiem w tej rozgrywce, bo przez wiele lat kształtowałam w sobie umiejętność skrywania prawdziwych uczuć za maską obojętności, którą obcej osobie trudno było zdjąć w trakcie krótkiej rozmowy.

– Och, to doprawdy niebywała historia! Mieliście oboje dużo szczęścia. Chciałabyś o tym porozmawiać?

Chyba trafiłam na równego sobie przeciwnika.

– Nie chcę do tego wracać. Było, minęło.

– A jak się czujesz? – John drążył dalej.

– To zaskakujące, ale naprawdę dobrze. Max zaopiekował się mną i jestem mu za to, wdzięczna – powiedziałam odruchowo, nim zdążyłam pomyśleć.

– Zazwyczaj takie wydarzenia kończą się traumą.

Cholera, wiedziałam, że to był haczyk!

– I, mimo że wszystko skończyło się dobrze, to konsekwencje takich zdarzeń mogą pojawić się z dużym opóźnieniem, rzutując na różne sfery naszego życia, dlatego też nalegam, abyś po powrocie do domu, profilaktycznie udała się na rozmowę ze specjalistą – kontynuował.

– Dobrze, postaram się.

Chciałam, jak najszybciej zakończyć tę rozmowę.

– Liczę na to – spuentował John, a ja gorączkowo obmyślałam, jak uciec z jego gabinetu. Na szczęście, Max nieświadomie przyszedł z odsieczą, gdy tylko zaczął grać na gitarze.

– Koncert chyba już się zaczął, więc najmocniej przepraszam, ale dołączę do widowni.

– Ależ oczywiście! Pozwól, że cię odprowadzę.

Nim dotarliśmy do świetlicy, występ na dobre już się rozkręcił. Nie czułam potrzeby, aby na siłę zaznaczać swoją obecność. Stanęłam z tyłu, ukryta w półcieniu, skąd podziwiałam Maxa wyczyniającego cuda z gitarą. Kupił wszystkich słuchaczy niemalże od razu, gdyż większość nuciła razem z nim słowa piosenek. Nie sądziłam, że ma tak dobry głos, a jednak zaskakiwał mnie z każdym, kolejnym dniem. Utwór, który śpiewał, napisał w trakcie terapii i dlatego też zadedykował go wszystkim pacjentom. Zwrócił się do nich również z prośbą, aby nie uciekali, bo ucieczka jest aktem tchórzostwa wobec życia, czyli wobec czegoś, co najbardziej cenne. Wypowiadając te słowa, odnalazł mnie wzrokiem i byłam przekonana, że kierował je również w moją stronę. W tym momencie dotarło też do mnie, jak bardzo byliśmy do siebie podobni. Walczyliśmy z tym samym, najtrudniejszym przeciwnikiem... Z własną głową, która albo dopinguje nas w walce z demonami, albo ostatecznie niweczy szanse na wygraną.

– Zawsze mu powtarzałem, że powinien również śpiewać, ale jest uparty, jak osioł. Twierdzi, że znacznie więcej wnosi do zespołu, grając na gitarze – szepnął mi do ucha John.

– Cały Max... Zawsze gdzieś z boku, pozostawiając innym bycie na świeczniku – odrzekłam zamyślona. – Nie przypuszczałam, że ma tak piękny, charyzmatyczny głos – dodałam po chwili.

– To człowiek wielu talentów i ma mnóstwo do zaoferowania innym. Mam nadzieję, że w jego życiu pojawi się odpowiednia osoba, która go doceni i pozwoli utrzymać właściwy kurs.

Pokiwałam głową, zgadzając się z jego słowami.

– A któż to wie, może już znalazł... – Uśmiechnął się i poklepał przyjacielsko moją dłoń.

Gdyby, to wszystko było takie proste...

---------------------------------

Autor zdjęcia: niezastąpiony Michał Młynarczyk
Na zdjęciu: Eloi z zespołu Kensington (17.02.2017 r. Progresja/ Warszawa)

Dziewczyna znad przepaści [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz