Rozdział Pierwszy

5K 152 41
                                    

Mały dom na przedmieściach Londynu tonął w zieleni, bliskość lasu dawała złudzenie wiejskiej, sielskiej rezydencji. Za oknami codziennie rozgrywał się koncert ptasich treli, skrzydlaty mikroświat od lat zapraszał mieszkańców do udziału w muzycznym przedstawieniu. Wsłuchani w ciszę zżywali się z odgłosami przyrody, z przyjemnością celebrując liturgię chwili.
Ten leśny kącik należał do tej kategorii domów, które zdają się nie mieć końca, w środku większy niż wskazywałby na to z zewnątrz.

Szereg połączonych ze sobą ciemnymi korytarzami pomieszczeń wypełniały książki, niektóre tak stare, jak opisywany w nich świat. Na ich wysłużonych grzbietach tańczyły wpadające przez drewniane okiennice, promienie słońca, w skrzypiących podłogach pokoi wiatr zawodził bez końca swoją pieśń. Ten dom żył jakby niezależnie od swoich mieszkańców i śnił. Każdy jednak sen, choćby najbardziej czarowny i piękny, zbyt długo śniony, kiedyś się kończy.

Brutalnie.

— Gdzie, do cholery, są moje dokumenty! — Głos Rona poniósł się echem. Przytłumiony nieco dotarł na piętro.

— W dupie. — Hermiona podniosła wzrok i spojrzała w lustro.

Z lustra spojrzała zbyt wcześnie postarzała twarz. Trzydzieści pięć lat to przecież nie tak znowu dużo, a Hermiona czuła się i wyglądała na przynajmniej pięć więcej.
Oczami wyobraźni widziała miotającego się po salonie męża, który siał ogólne spustoszenie. Rytuał powtarzający się ilekroć dział Rona czekała ministerialna wizytacja.

—Kotku, pomożesz? — Drzwi do łazienki otworzyły się gwałtownie i stanął w nich Ron. Mężczyzna, mąż, a dla niej wciąż tamten dzieciak ze szkolnych lat. Dłuższy kosmyk włosów na karku, jasne i szczere spojrzenie spod grzywy płomiennych włosów i ten zadziorny uśmiech czający się w kąciku ust...

— Wszystko jest tam, gdzie zawsze, Ronald. Naprawdę, tak trudno jest się trochę rozejrzeć? Zapamiętać? — Na wpół rozbawiona, na wpół zeźlona próbowała go wyminąć.

— Ej, nie gniewaj się - szepnął jej do ucha i lekko musnął kark, próbując ją udobruchać. Uśmiechnął się pod nosem, obrzucając ją zachłannym spojrzeniem. Pachniała kusząco ciepłem sypialni. — Wiesz co? Aż tak bardzo to ja się nie spieszę. Może...? — Urwał i lekko przygryzł zaróżowiony płatek ucha Hermiony. — Co ty na to, żebyśmy...  — Odgarnął z jej szyi splątany lok. Poczuł, że delikatnie się spięła. Długie, kasztanowe włosy splecione miała w luźny warkocz, biała koszulka unosiła się w rytm jej nieco przyspieszonego oddechu, czuł szybsze bicie serca... To wszystko sprawiało, że ledwo nad sobą panował.

Widziała, że jej pragnie. Tyle razy uciekała przed jego dotykiem... Mogła się spodziewać, że w końcu będzie musiało do tego dojść.

Objął ramionami, a jego usta znalazły się przy jej szyi. Całował jej włosy, kark. Powoli zaczął zsuwać z ramion jej cieniutką koszulkę.

Z jej ust wydobył się cichy ni to jęk, ni westchnienie, gdy kciukiem musnął jej wciąż zasłoniętą pierś. Była zszokowana, że jej ciało zareagowało na jego dotyk, nawet wbrew jej własnej woli.

Sunął dłonią po jej gładkiej nodze. Zamarła, gdy dotknął palcami intymnego miejsca. Koszula już zupełnie zsunęła się z jej ramion.
—Jesteś taka piękna  — zamruczał jej do ucha, przesuwając się tak, by móc dotknąć jej piersi językiem. Zachłysnęła się powietrzem, gdy wargami objął jej sutek.

Wywinęła się z ramion męża, nie zważając na zawód w jego oczach, lekki rumieniec barwił jej policzki, gdy zbiegała po schodach. Nie miała pojęcia, co się przed chwilą wydarzyło. Nie chciała przecież tego. Nie i już, ale jej ciało ją zdradziło.

Nie patrzyła mu w oczy podając kanapki, cmoknęła szybko piegowaty nos i wymknęła się do gabinetu zamykając pospiesznie drzwi. Oparła czoło o szybę i zastanawiała, co się z nią dzieje. Nic jej się nie podobało, ani mąż, ani życie, ani przyszłość. Pomyślała, że pogubiła się już w liczbie rozczarowań. Tak bardzo chciała odnaleźć w tym wszystkim jakiś sens, przekonać samą siebie, że spełniła swoje marzenie.

Nie działało.

Odbijała się od czterech ścian domu niczym ślepa mysz. Niechciana obecność Rona oplatała ją niczym diabelskie sidła, a tłumione pragnienia zaciskały na gardle kneblując usta. Nikt nigdy nie zauważył, że jest lękiem i wątpliwością, brakiem wiary, że może być lepiej.

Zamyśliła się.

Nie kochała Rona. Lubiła, owszem, potrafiła się śmiać z jego żartów, uwielbiała się z nim przekomarzać, ale... gdy przychodził czas na intymność uciekała. Gdy myślała o starości, to nie jego widziała przy swoim boku. Podczas jednej z wielu rodzinnych imprez dotarło do niej, że Ron to kolega, kumpel, przyjaciel. Nie mąż, nie ktoś kochany, nie w taki sposób, jakiego oczekiwał. Gdy patrzyła na wciąż zakochanych teściów wiedziała, że to nigdy nie było to. Spojrzeń Molly i Artura nie dało się z niczym pomylić.

Dlaczego zatem za niego wyszła?

W tamtym czasie beztroskiej młodości uczucie Rona i do Rona było jej niezbędne, pięknie było mieć kogoś, kto ją objął, potrafił siedzieć do późna i po prostu słuchał. Od początku byli zdani tylko na siebie. Obydwoje nie mieli zbyt wielu okazji, by spojrzeć na kogoś innego. Byli dla siebie... Ratunkiem? Nadzieją? Wyjściem?

Zaśmiała się.

Pewnie wszystkim po trochu, zależnie od okoliczności.

Spojrzała na stary, pożółkły pergamin. Oświecony blaskiem porannego słońca lśnił na mahoniu biurka niczym klejnot, emanująca z niego magia sprawiała, że powietrze wokół leciutko drgało. Opuszkami palców delikatnie muskała złocone brzegi starych kart, kładła na nich dłonie mając świadomość, że była jedną z nielicznych, którym było to dane. Czuła siłę płynącą z dotyku przeszłych pokoleń.

Wszyscy sądzili, że po szkole wybierze karierę polityczną, ale ona zdecydowała się na niezwykły świat Departamentu Tajemnic. Do dziś pamiętała uczucia, jakie w niej wzbudził tamtego dnia sprzed lat.
Nie bez znaczenia był fakt, że krył w sobie księgi, o których większość czarodziejskiego świata nie miała pojęcia. Sekrety w nich zaklęte były dla niej wyzwaniem, wiecznie zamknięte drzwi Sali Miłości otwierały się tylko dla niej i wydając cichutkie westchnienie wpuszczały ją do cudownego świata sekretów. Długie rzędy regałów, przytłumione i łagodne światło, delikatne pobrzękiwanie porcelany, bezszelestne marmurowe posągi i rzeźbiona boazeria, w której zagłębieniach tańczyły jeszcze ślady palców przedwiecznych magów...

Tak, to było jej miejsce.

Była Niewymowną. Jedyną osobą, która miała dostęp do prastarej magii miłości.

Czymże jest razem i na zawsze...

Co sprawia, że na dnie piekła czai się raj...

Co każe umierać w imię tej, która potrafi ranić najmocniej...

Czy to w ogóle możliwe?

Kochała tę pracę, ogromny zasób biblioteczny, nieograniczony dostęp do wiedzy i swobodę działania. Jej domowy gabinet dla Rona był tylko pokojem pełnym książek, których notabene nie lubił, dla niej to azyl, w którym kryła się, gdy wszystko zawodziło. Tam zawsze znajdowała odpowiedź.

Zanim pochyliła się nad woluminami zerknęła jeszcze na swoje odbicie w oknie.

W głębi duszy marzyła o zmianach, o czymś nowym, o przygodach, o życiu po prostu. Dziś szła przez życie niczym pociąg pędzący w ciemnościach do nieznanego celu. Czuła się jakby żyła na granicy istnienia i nieistnienia, taka w przelocie i tymczasem...

Wiedziała, że jeśli chce coś zmienić musi znaleźć w sobie odwagę do zmian, nawet jeśli miałyby one boleć.

...

Ron pomyślał, że może pogada z Harrym. Dawał jej czas, ale może problem był gdzieś głębiej. Nie bardzo rozumiał, co i kiedy się zmieniło.  Przecież kochał żonę, tak zwyczajnie i prosto. Autentyczny i szczery nie zakładał masek. Chciał rodziny, domu i miłej uczuciowej dziewczyny. I wcale tego nie miał, tylko jeszcze o tym nie wiedział.

Całkiem Nowe Życie (Dramione)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz