Rozdział jedenasty

2.3K 101 21
                                    



Dom dziecka wyłonił się zza drzew. Oświetlony promieniami zachodzącego słońca wyglądał jak z krainy łagodności, przez jedną malutką chwilę był nawet przytulny.

Wszedł do środka i już przy drzwiach usłyszał pisk.

— Wujek, wujek, wujek psysed. — Lepkie łapki wczepiły się w nieskazitelnie czyste spodnie. — Hopla, smyku. — Mężczyzna roześmiał się i chwycił chłopca w ramiona. — Polatamy samolotem?  — Potargał jasne włoski i zasłuchał się w świergot podopiecznego.

Naprawdę interesowały go wielkie problemy małych ludzi. Współczuł, gdy Colin zabrał Minnie misia, groził palcem, gdy Tina uderzyła Nicka. Wycierał zasmarkane nosy, opatrywał ranne łokcie i kolana, uczył się przy okazji mugolskiej medycyny. Lubił dzieci, chociaż nigdy nikomu się do tego nie przyznał. No prawie.

Przypomniał sobie minę ministra, gdy składał podanie. Wciąż czekał na decyzję.

— Wujek musi iść, ale jeszcze przyjdzie. Obiecuję. — Cmoknął Colina i zaprowadził do zabawek. Dziś miał dyżur w sali najmłodszych dzieci, to sprawiało mu najwięcej przyjemności. Tam, gdy zostawał sam, dawał upust magii. Kilkumiesięczne brzdące potrafiły się uśmiechać i spokojnie zasypiać gdy tylko się pojawiał, wodziły za nim błękitne, zielone czy brązowe oczka, a on specjalnie dla nich czarował.

Po sali fruwały kolorowe motyle, których skrzydła chłodziły rozpalone dziecięce policzki, czasem przywoływał bogato upierzone świergotniki. Kolorowe i piękne swoim śpiewem kołysały dzieci do snu. Oczywiście robił to tylko wtedy, gdy nikt nie widział. Tu nie mieli pojęcia, kim naprawdę był.

Draco Malfoy miał dziś nocny dyżur.

Zaskoczyła go cisza. Spiął się, a ręka niezależnie od woli powędrowała w kierunku dobrze ukrytej różdżki. Bezszelestnie przemknął przez korytarz, wszedł do pokoju opiekunów i stanął twarzą w twarz z Ellą.

— Ależ mnie przestraszyłeś. — Oddychała ciężko. To był koszmarny dzień, marzę o kąpieli i łóżku. — Spojrzała na niego zalotnie. 

— Coś się działo? — zapytał, z trudem ukrywając zdenerwowanie. — Przyszła matka Franka - odpowiedziała Ella. —  Awanturowała się, chciała zabierać dziecko. Mówię ci, to było żenujące. Jakby zapomniała, że porzuciła je na śmietniku na pewną śmierć. Przy okazji bredziła coś, ze odda je na leczenie.

Zacisnął pięści. Nie mógł na to pozwolić, po pierwsze musiał coś sprawdzić, a po drugie...

Kurwa, przywiązał się do tego dzieciaka.

— Idź już do domu. Wszystkim się zajmę. — Niecierpliwie wyganiał kobietę. Ta spojrzała na niego z wyrzutem. Nie na to liczyła.  Jeszcze kilka dni temu miała pewność, że mu się podoba, nieraz widziała, jak patrzy na nią z uznaniem. A poza tym spędzili przecież ze sobą wieczór i miała nadzieję, że w jego planach na przyszłość znajdzie się kiedyś i dla niej miejsce. Wielokrotnie dawała mu znać, że jest wolna.

 Westchnęła, zabrała płaszcz i ruszyła w kierunku wyjścia. Stojąc przy drzwiach ostatni raz zerknęła za siebie. Zmrużyła oczy, wydawało jej się, że widzi jakieś dziwne puchate stworzenia turlające się po posadzce. Potrząsnęła głową.

— Wino i kąpiel. Tak, to dobry plan, nawet jeśli bez Ciebie Draco —  pomyślała i wyszła.

Upewnił się, że Elli nie ma, zamknął drzwi i wszedł do sali, gdzie leżał mały Frank.

— Cześć młody. — Spojrzał w brązowe oczy. — Mam coś dla Ciebie — powiedział i gwizdnął. Nie minęła sekunda, gdy różowe puszki pigmejskie wskoczyły do łóżeczka i zaczęły przytulać się dziecka. — Podobają Ci się? — zapytał uśmiechając się do chłopca.

Frank spojrzał na mężczyznę i małymi rączkami zaczął zgarniać puszki do policzka. A potem machnął w kierunku pozytywki i jak na zawołanie rozległy się dźwięki. Mężczyzna przymknął oczy. Teraz był pewien.

Frank nigdy  nie płakał, samym sobą sprawiał, że dzieci obok również się uspokajały, to do niego garnęły się wszystkie czarodziejskie stworzenia.  No i teraz ta pozytywka. Frank był czarodziejem, a on musi wysłać sowę do ministra, w końcu po to tu był.

Draco Malfoy miał za zadanie szukać w mugolskich dzieciach magicznych zdolności. Miał je chronić przed niezrozumieniem, miał im pomagać zanim dotrą do Hogwartu. Miał być dla nich tym, kim on nigdy nie był dla swoich mugolskich kolegów. 

Lubił tę pracę i o dziwo, miał rękę do dzieci, zdobywał ich sympatię zupełnie o nią nie zabiegając. Lgnęły do niego i sprawiały, że w końcu czuł się kochany ot tak, dla siebie samego.  Ogarnęło go wkurwienie na myśl o matce małego, prędzej on stanie się znów śmierciożercą, niż ona go dostanie.

Przywołał kolejne pufki, które rozbiegły się po łóżeczkach maluchów, a sam poszedł do służbowego pokoju, jedno machnięcie różdżką i na stole stał kubek z kawą. W powietrzu wciąż unosił się zapach perfum Elli.

Wiedział, że jej się podoba i nieco żałował, że mógł dać jej nadzieję. Była ładna, chętna, gotowa i przekonana o swojej wyjątkowości. Już pierwszego dnia wyczuł jej seksualne zainteresowanie i nawet mu się podobało. Był próżny i lubił to, tym bardziej, im mniejsze miały u niego szanse. Blondynka z porcelanową cerą o figurze Junony, lekko zwilżone wargi, krągłe i pełne piersi...

Gdyby nie okoliczności, może by się i skusił. Ale dla niej nie byłby to tylko seks.

Uśmiechnął się pod nosem. Siadł przy biurku i zabrał za dokumenty. Nie mógł się skupić. Jakby na przekór wszystkiemu jego myśli znów zaprzątnęła Granger, bo tylko tak mógł o niej myśleć. Nie Weasley.  Miała w sobie coś takiego, co sprawiało, że się uspokajał. Emanowała jakimś dziwnym ciepłem, które go składało w całość. Przyszło mu do głowy, że była jedyną osobą od wielu lat, z którą czuł się swobodnie, nie było niezręcznych słów i niepokoju.

Nagle zaczęło się okazywać, że dystans lat i przeszłości przestał mieć znaczenie, a oni nie musieli się nikomu tłumaczyć.

Czyżby spotkali się naprawdę w najbardziej odpowiednim momencie?


Całkiem Nowe Życie (Dramione)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz