Rozdział dwudziesty szósty

1.6K 74 40
                                    

Molly Weasley nie mogła się na niczym skupić, nawet prace domowe, które zawsze lubiła, dziś po prostu ją wkurwiały. Odrzuciła różdżkę i spojrzała w okno nad zlewem. Musiała stawić czoła prawdzie. Prawdzie, która jej się wcale nie podobała. Bo która matka chce się  przyznać, że najchętniej stłukłaby córkę na kwaśne jabłko, dała w ucho lub po prostu skopała tyłek?

Widziała w niej siebie sprzed lat. Nie mogło jednak upłynąć ich aż tak wiele, skoro wciąż pamiętała.

Zrobiło jej się duszno.

Sądziła, że schowała te wspomnienia głęboko, że zatrzasnęła drzwi i zgubiła klucz. Zgubiła, bo wyrzucić nigdy nie dała rady.

– A teraz się znalazł, ta mała... – zmęłła w ustach przekleństwo – wręczała go jej z bezczelnym uśmiechem. To była ta chwila, w której Molly Weasley znienawidziła własne dziecko.
Najgorsze było jednak to, że im bardziej nienawidziła, tym lepiej je rozumiała.

Mimo upływu lat wciąż czuła na sobie spojrzenie, które paliło jej skórę.

Dotyk, który wywoływał trzęsienie ciała.

Język, który sprawiał, że nie istniały granice...

Tak bardzo nie chciała o nim myśleć, że zachciało jej się płakać. O tym, który przez mgnienie oka był epicentrum jej świata. Doskonale pamiętała misję zleconą przez Dumbledore'a, tworzyli wtedy Zakon i szukali sojuszników, a Artur z Albusem musieli zostać na miejscu.

Jechała więc z nim, a dwie noce później, pomiędzy pieszczotą a pocałunkiem, przyznał, że to on ja wybrał. Emanowała magią, której nie mógł się oprzeć.

Upiła łyk wody.

To było jak spotkanie tych samych żywiołów, przez te kilka nocy i dni inspirowali się do takich rzeczy, o które nigdy by się nie podejrzewała. Nie było miejsca na jego ciele, którego by nie zbadała, bezwstydnie oddawała mu się w najbardziej szalonych miejscach i pozycjach.

To był ten czas, gdy nie myślała o wojnie, o Arturze, o konwenansach, w których została wychowana.

W jego oczach widziała się taką, jaką nikt inny jej nie widział, widziała jak wymyślał ją na nowo, zalotną, rozkwitłą do bólu, iskrzącą, pełną aluzji i niedopowiedzeń, a jednocześnie taką wprost...

Umierała z głodu jego dotyku.

Aż w końcu się tego przestraszyła. Nie mogła i nie chciała tak.

Zrezygnowała z trzęsień ziemi, z codziennej burzy, z braku powietrza. Nie chciała, żeby szczęście bolało, nie chciała ten cudownej wyjątkowości. Zrozumiała, że nie o szukanie nowych lądów chodzi, a o nowe spojrzenia na stary ląd. Była mądrą czarownicą.

Wybrała.

I pokochała jeszcze bardziej. I nigdy, nawet przez chwilę, nawet przez sekundę, nie żałowała. I nigdy się nie przyznała. Miała cudowne życie, kochanego, pięknego męża, pierwszą miłość, ale nic nie mogła poradzić na to, że maj już na zawsze był dla niej listopadem.

I pachniał przygodą.

Pomyślała o córce, tak bardzo chciała, żeby nie było za późno.

...

Artur stał oparty o futrynę i przyglądał się żonie. Wiedział o czym myśli. Uwielbiał jej urodę Junony, cudowne krągłości tak pięknie do niego dopasowane.

Jego Molly, jego dygotka.

Kochał ją od zawsze, nawet wtedy, gdy wróciła z rozjaśnionymi oczami i pachnąca dłońmi innego mężczyzny.

Całkiem Nowe Życie (Dramione)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz