Rozdział dziewiąty

2.3K 100 4
                                    

Czarna tarcza, z panoszącym się na niej białym smokiem, kołysała się nad wejściem. Ciężkie dębowe drzwi były lekko uchylone, za barem stał człowiek, na którego się patrzy ale kogo się nie widzi. Malfoy już na nią czekał, wśliznęła się cicho i szła w jego kierunku.

— Granger, zawsze przychodzisz wcześniej? — usłyszała jego chrapliwy głos.

Drgnęła.

— Masz oczy z tyłu? — zapytała, śmiejąc się nerwowo.

— Lustro, Granger, lustro — zaśmiał się i pokazał coś, co na pierwszy rzut oka wydawało się zaśniedziałym kawałkiem miedzi. — Czego się napijesz? Ognista? Wściekły Przyczajacz? Krwawa szyszymora? — zapytał.

Uśmiechnęła się szerzej.

— Kremowego pewnie nie dostanę? Dobra, biorę to, co Ty.

Zamówił. Szklanka ognistej pofrunęła w jej stronę, wzięła ją do ręki i ruszyła za Malfoy'em w stronę stołu. Z ciekawością omiotła spojrzeniem kamienne ściany, drewniane ławy i posypaną piachem podłogę. W końcu zatrzymała wzrok na swoim towarzyszu.

Nienawidziła go przez lata, ale musiała przyznać, że robił wrażenie. Wysoki i doskonale umięśniony, żaden z mężczyzn, których znała nie mógł się z nim równać. Poszarpana blizna, zaczynająca się przy lewej brwi i kończąca na prawym policzku, sprawiła, że z chłopięcej urody nie pozostało nic. Paradoksalnie stawał się przez to bardziej męski. Na skroniach pulsowały żyły, kości policzkowe, obciągnięte pergaminową skórą, wystawały jeszcze bardziej niż za szkolnych lat. Stalowe oczy, już nie były zimne jak kiedyś, dziś były po prostu puste.

Chrząknęła, właściwie już nie pamiętała po co chciała się z nim spotkać. Mimo wszystko  miała wrażenie, że właśnie tutaj obydwoje są bardzo na miejscu. Właśnie tu, w środku speluny przycupniętej na obrzeżach miasta, gdzie ciepłe wino Berry Ocky Rot, zimny chichacz i pieniący się Stary Towarzyski Gamp płynęły równie wartko co rozmowy, czuła się w końcu swobodnie.

Lato odchodziło, zmęczone upałami, a może nieprzespanymi nocami, układało się z wolna do snu, zapraszając pierwsze chłodne dni jesieni. Płomienie tańczyły w palenisku na drewnianych polanach, napełniając pomieszczenie ciepłym światłem, a gości chętką na toasty. Tu nie musieli się kryć, w hałasie brzęku kufli nie musieli uważać na słowa.  Zmierzch i światło lamp tworzyła na szybach w oknach cudowne i skomplikowane wzory, odgradzając wnętrze od świata, a oni coraz bardziej rozluźnieni zajadali się pieczonymi orzeszkami, które podkreślały smak trunków. Pili w milczeniu. Ani jedno ani drugie nie mogło uwierzyć, że cisza może nie być męcząca.

—Miała być miłość po grób. - Pierwszy odezwał się Draco mając na myśli ją i Rona. — Miał być ślub — odparowała Hermiona. Ku jej zdziwieniu odpowiedział. 

— Miał, ale się nie odbył. Zerwałem kontrakt i rozpocząłem życie na własny rachunek - powiedział z niechęcią. —Raczej na rachunek rodowy wszystkich okradzionych nieszczęśników  — Hermiona nie opanowała sarkazmu, ale zaraz tego pożałowała.

Malfoy zacisnął dłonie na szklance, czar spokoju prysł. Naprawdę myślał, że jej obecność jest w porządku? Odwrócił wzrok i jednym haustem wychylił resztę bursztynowego płynu. 

—Draco, przepraszam, wymknęło mi się... Wcale tak nie myślę — powiedziała.

— Nie przepraszaj za coś, co chciałaś powiedzieć, Granger. No więc? — spytał nie patrząc na nią. Hermiona klęła się w myślach. Szlag trafił nić porozumienia, a tak dobrze się zaczęło. —Spytaj w końcu o Wesley'a, bo to Cię tak interesuje prawda? — Hermiona zarumieniła się, ale nie spuściła wzroku. — To było spotkanie zawodowe, pracujemy razem od kilku lat. — Teraz był faktycznie ciekawy jej reakcji. 

 — Pracujesz w ministerstwie? —niemal się zakrztusiła. —Gdzie, jak to się stało, że...? — zająknęła się.

— Że nic o tym wiesz? Śmierciożercy potrafią się kryć. Robiliśmy to całe życie. — Zacisnął szczęki uwydatniając poszarpaną linię szczęki. Wcale tak nie myślała, dawno już nie myślała o nim jak o śmierciożercy, ale jedno nieprzemyślane zdanie spierdoliło wieczór.

Gorączkowo myślała jak to naprawić, ale nic nie przychodziło jej do głowy. 

— Nie przeciągajmy tego. — Malfoy odstawił szklankę, klepnął kilka razy dłońmi po długich rękawach i zaczął się podnosić. — Zostań — Hermiona postawiła na szczerość. — Napij się ze mną, obiecuję się nie odzywać — zaśmiała się nerwowo.

— Nie obiecuj czegoś, czego nie możesz dotrzymać. — Spojrzał na nią z góry i twarz mu nieco złagodniała.  Usiadł trochę wbrew sobie. Jednym ruchem ręki przywołała butelkę, jedną z wielu tego wieczoru.

Pili, a każdy łyk był niczym rozliczanie się z przeszłością. Ona piła za stracone złudzenia, za miłość, która nigdy nie nadeszła, za zmarłych, których nie potrafiła pożegnać, za przyjaźnie, których nie chciała podtrzymać i za zimne noce, których nic nie mogło ogrzać.

On rozliczał całe swoje życie, które spierdolił już na starcie, nie wierząc, że może być lepiej. Pili, próbując pogodzić pijaną duszę z pijanym ciałem. Tu byli bezpieczni, jakby alkohol zamykał za nimi wszystkie drzwi, jakby odsuwał w dal wszystkie niepojęte namiętności i zamęt, i ból, i wściekłość, i rozpacz. 

Drzwi co jakiś czas się otwierały, czarodzieje wchodzili i wychodzili, oni jednak nie zwracali na innych uwagi. Sami zaś stanowili dla bywalców zagadkę, w końcu każdy ich znał. 







Całkiem Nowe Życie (Dramione)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz