Rozdział dwudziesty dziewiąty

1.8K 78 80
                                    

Choboi. 

Najdalej wysunięty na północ punkt wyspy Olchon jeszcze drzemał. To tu narodził się pierwszy szaman Bajkału, tu narodziła się magia. Magiczne krajobrazy ciągnęły się bez końca, zamarznięte powietrze wirowało tworząc fantastyczne figury na białej przestrzeni horyzontu, ośnieżone szczyty sięgały nieba, a przezroczysty lód mienił się wszystkimi odcieniami błękitu. Nigdzie indziej cedry i świerki nie miały takiego koloru jak tu, ubrane w puszyste futra pływały w morzu słońca. 

Mały dom był w samym centrum świata. I czekał. 

...

Śnieg opa­dał z ciem­ne­go nie­ba ni­czym mąka z nie­wi­dzial­ne­go sita. Chłód prze­ni­kał przez mury szpitala, wyciągał z niej żar kosz­ma­ru, który, jak każdej przeklętej nocy ostat­nich ty­go­dni, zno­wu wpędzał ją w letarg. 

Hermiona wzięła głęboki od­dech i próbowała uspo­koić wzbu­rzo­ne myśli. Biegający wokół uzdrowiciele dawali złudzenie, że świat wokół jest dobry, ale ona wiedziała, że to kłamstwo.
Zwiastowali nieszczęście, bo nic, ale to nic nie mogli zrobić na zło, które bezgłośnie odbierało jej to, co od kliku tygodni było najważniejsze.

Otulona bezimienną grozą patrzyła pod mogi, była jednym wielkim strachem i brakiem. Bez Draco nic się nie liczyło. 

Dziewczęca sylwetka przylgnęła do jej ramienia,

— Zawsze powinniśmy robić rzeczy w momencie, gdy chcemy je zrobić, bez zwlekania, bez rozsądku, bez odkładania na później. Ponieważ nigdy nie wiemy, czy w rzeczywistości będzie „później". I wystarczy małe ziarenko piasku, aby później zamieniło się w „za późno", aby nadzieja zamieniła się w żal. Przykro mi Hermiono, bardzo. Przez chwilę sądziłam, że wszystkim nam się uda. — Pansy łamiącym się głosem próbowała okazać swoje wparcie. 

Hermiona poczuła, że ktoś wziął ją rękę. Podniosła wzrok, Blaise przytulił ją spojrzeniem.

Gregory Goyle nie umiał pięknie mówić, ale ten jeden jedyny raz mu się udało.

— Tak biłem się z myślami, wejść, nie wejść i co powiedzieć, gdy przekroczę próg? Ale dopiero przed chwilą dotarło do mnie, że przekroczyć próg najtrudniej w sobie. Przykro mi Hermiono, naprawdę chciałem, że wam się udało - dodał.

Doceniła. Wiedziała ile go to kosztowało. 

Co chwilę płomienie w kominkach zwiastowały przyjście kolejnych osób.

Artur Weasley podszedł do łóżka Draco. Patrzył tak, jakby sama moc spojrzenia mogła go obudzić.

— Nie zostawiaj go Malfoy, mały Frank nie ma nikogo poza tobą, musisz żyć — wydusił z siebie z lekko wyczuwalną urazą. — Proces adopcyjny dobiegł końca. Masz syna, Draco. Masz syna.

Ginny i Harry. Nie patrzyli na siebie. Harry czuł się tak, jakby zawiódł nie tylko Hermionę, żonę, ale i cały świat magii, ubrany  w pióra sukcesu wierzył, że raz pokonawszy Voldemorta wszystko mają za sobą. Jakiż był głupi sądząc, że pokonał zło nie pokonując w sobie uprzedzeń.

Podszedł do łóżka ściskając po drodze dłoń Luny. 

— Znasz ją Malfoy. Jeśli umrzesz zamieni mi dupę w kociołek i zamiesza w nim różdżką. Wiadomo, że to ja będę temu winien. Na Merlina, nie wiem co się stało i co ona w tobie widzi, ale wielu rzeczy nie wiem. Nie muszę. Kurwa, po prostu się obudź — mówił, chociaż nie miał pojęcia czy tamten go słyszy. 

Cichły szepty Neville'a.  Był za słaby, wszystko zmierzało ku końcowi. Uzdrowiciele rozłożyli ręce.

— Dopiero niedawno zrozumiałem, że największą odwagą jest pójście za głosem serca i dopiero niedawno doceniłem Twój ruch Hermiono. I dziękuję, że zawsze wiesz co robić. Zawsze. Choćby ból rozrywał serce. — Drgnęła na dźwięk tego głosu. — Ron patrzył na nią z niezachwianą wiarą. — Trudno mi się pogodzić, że to właśnie jego kochasz, ale trudno. Naprawdę chcę, żebyś była szczęśliwa. —Niezdarnie ją przytulił. 

Całkiem Nowe Życie (Dramione)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz