Rozdział dwudziesty piąty

1.6K 73 25
                                    

... Ale to właśnie zdjęcie prawie nagiej Ginny było tym, które wprowadziło najwięcej zamętu. Każdy czarodziej, niezależnie od wieku, rumienił się zdradziecko na widok tej kwitnącej kobiecości. Gdy w tajemnicy je wycinali i chowali, gdy patrzyli, setny czy tysięczny raz, jak omdlewa w ramionach Zabiniego, pragnęli coś zmienić. 

Natychmiast. 

Może uciec z domu.

Albo się rozwieść.

W duszy coś im wygrywało pieśń przygody. 

Wzywał ich zew natury.

Od dnia balu żadna kobieta nie miała u nich szans. Nie były nią.

Uważaj o co prosisz, bo może się spełnić. Ginny przypomniała sobie słowa matki. Upiła łyk kawy. Najbardziej pożądana i najbardziej znienawidzona czarownica wszech czasów mając wszystko, czego pragnęła marzyła o tym, z czego zrezygnowała.

Woal ciszy okrył świat. Wiatr, który jeszcze przed chwilą szeptał i szeleścił, zwinął skrzydła, by przycupnąć gdzieś, niemy i nieruchomy. Ani jeden liść nie zawirował źdźbło trawy nie drgnęło, cały świat zamarł, zasłuchany w myśli Ginny Potter.  Ogromny cień wątpliwości wydawał się pochłaniać całą radość.

— Uspokój się, uspokój. —  Ginny powtarza te słowa, jak mantrę, ale serce wie swoje. Rytm serca, które kocha, nie zmienia się nigdy. Wmawiała sobie, że gdy tylko zajmie się pracą, prześpi z Blaisem, to będzie jej łatwiej zapomnieć. Ten mężczyzna przecież jest ważny, lubi z nim być...

Dlaczego więc, do cholery, tak jej ciężko oddychać powietrzem, w którym nie tli się iskra oczekiwania na kilka wspólnych chwil? Dlaczego nie nadchodzi moment, w którym wszystko inne traci znaczenie? Dlaczego spojrzenia ich nie dotykają, nie pieszczą... Dlaczego tak im łatwo odwracać wzrok, nawet jeśli nie uciekają przed dłońmi?

...

Nie odezwał się do niej, nie dotknął. Siedział kryjąc twarz w dłoniach, Cho wiedziała o czym myślał i nic nie mogła zrobić.  Traciła go... Merlinie jak ona jej nienawidziła. Chang spojrzała w lustro i poczuła do siebie obrzydzenie, w głębi duszy marzyła bowiem, by być taka jak Ginny.

Harry patrzył na kobietę niewidzącym spojrzeniem i błagał, by ktoś zdjął z niego ten nieznośny ciężar.

Wciąż widział słodkie, cudowne ciało byłej żony wijące się wokół bioder innego. Widział to intymne zaproszenie, spotkanie, widział jak się spełnia, jak drży spalana ogniem namiętności. Przed jego oczami wciąż przesuwały się obrazy tańczącej Gin. Klął się za to podglądactwo, chciał zapomnieć, ale na Merlina nie mógł. 

Pragnął jej tak, że to aż bolało. Chciał się z nią kochać do nieprzytomności, doprowadzić do utraty zmysłów, sprawić ból, chciał słyszeć jak prosi, by nie przestawał, albo, żeby przestał.

Każdą komórką ciała, wzywając na pomoc wszystkie moce świata, żebrał o jej powrót. 

To była ta chwila, gdy Harry Potter zrozumiał, że kobieta czasem potrzebuje być najzwyczajniejszą w świecie kurwą.

Usłyszał westchnienie.

Cho siedziała w fotelu, czarne włosy kryły jej twarz. Lubił ją, było mu z nią dobrze, ale miała jedną wadę, była sobą. Taka dobra, miła i nijaka. Mimo to nie umiał jej powiedzieć, że nic z tego nie będzie. Wiedział, że zachowuje się jak skończony skurwysyn. Przypomniał sobie ten moment, w którym uświadomił sobie, że kocha Ginny. Hermiona powiedziała mu wtedy, że nie można stać w drzwiach, jeśli nie ma się zamiaru wejść. A on właśnie teraz to robił. Bał się łez i rozpaczy Cho, a może także rozczarowania, które mógł zobaczyć w jej oczach. Nienawidził się za to.

Całkiem Nowe Życie (Dramione)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz