Rozdział 5 "Bursztyny"

2.5K 82 34
                                    


POV. SOPHIA

I nagle wydarzyło się coś strasznego...

Jedna ze strzał trafiła Filiasa w bok, nie zabiła go, ale się przewrócił. Bez  nawet chwilowego namysłu zeskoczyłam z konia i kazałam mu biec do bramy by się ratować. Słyszałam krzyki Kaspiana i innych. Do bramy było tak niedaleko... Minotaur powoli tracił siły,  lecz dla mnie liczył się teraz tylko przyjaciel. Nie mogłam go zostawić.

-Filias!-krzyknęłam i podbiegłam do niego nie zwracając uwagi na nic innego. Wyjęłam strzałę która sterczała z jego boku.- Proszę wstań, już niedaleko.

-Sophio, masz natychmiast tam wrócić.- jego głos był stanowczy lecz przemawiała przez niego troska gdy próbował wstać. Jego krew polała się po moich rękach gdy próbowałam ja zatamować.

-Wrócę, ale z tobą.-starałam się brzmieć równie stanowczo. Centaur zaśmiał się lekko  i z wielkim trudem wstał. Jednak ból od rany nie pozwolił mu biec. Mimo, że było tak blisko to minotaur powoli słabł, a za nami szła jeszcze część naszej armii. Przyjaciel nie miał już sił i... przystanął.    Uległ z bólu. Stanęłam naprzeciw niego chcąc spojrzeć mu w oczy gdy nagle on mnie pchnął do przodu z uśmiechem na ustach, mimo, że po jego policzkach spływały łzy. Moje ramię ktoś złapał w silnym uścisku i zaczął ciągnąc w stronę bramy. Ja wpatrzona w bursztynowe oczy stojącego samotnie przyjaciela próbowałam się jakoś wyrwać i do niego wrócić.

-Kaspianie puść mnie!- darłam się na czarnowłosego nadal patrząc przed siebie. Chłopak nic nie mówiąc pociągnął mnie przez bramę. Byliśmy bezpieczni... Z nadzieją patrzyłam na przyjaciela nie zważając na krzyki władców czy biegnące w naszą stronę stworzenia. Chciałam tylko by pobiegł ten jeden centaur...

 I w tym momencie brama się zamknęła przygniatając minotaura.

-Nieee!- krzyknęłam próbując wyrwać się z uścisku Kaspiana. Narnijczycy którym nie udało się uciec podbiegli do niej i przez kraty patrzyli na nas w udręce. Kiedy wyrwałam się wreszcie księciu pobiegłam do niej i złapałam za metalowe pręty. Zobaczyłam, że do bramy spokojny krokiem podchodzi Filias. Ruszył się dopiero teraz. Czekał aż ja będę bezpieczna...

Centaur stanął naprzeciw mnie i jedną ręką złapał druga stronę pręta którego trzymałam, a drugą wyciągnął i otarł moją łzę. Oboje płakaliśmy... Pierwszy raz nie udawaliśmy twardych.

-Nie płacz...-powiedział cicho, a wszyscy po obydwu stronach ze współczuciem spojrzeli na nas. Jednak ja dalej płakałam.

-To zaszczyt jest być twoim przyjacielem Filiasie.-wypłakałam.

-Tysiąc trzysta lat, Sophie.- jego spokojny głos sprawiał, że w środku moje serce mówiło mi, że to on powinien być generałem. Był taki opanowany i spokojny podczas ostatnich chwil życia o których dobrze wiedział. - To musiało się kiedyś skończyć i cieszę się, że skończyło się tak późno. Że mogłem się dla ciebie poświęcić. Tak trudno będzie mi jednak ostatnie chwile spędzić bez ciebie, ale świadomość, że jesteś bezpieczna jest cenniejsza od jakiegokolwiek życia.

-To nie powinno tak wyglądać.-pokręciłam głową.- Mieliśmy razem wykonać zadanie przydzielone nam przez Aslana.

-To było twoje zadanie, ja ci tylko pomagałem więc twoje życie jest dla mnie najważniejsze.- wypuścił kolejna samotną łzę.

-Ale ty nie miałeś umrzeć!- krzyknęłam nie przejmując się całym światem. To nie miało się tak skończyć. Filias był mi potrzebny, bez niego nie dam przecież rady. Zaczęłam szarpać kraty mają złudną nadzieję, że jakimś cudem je wyrwę. W tym momencie nic więcej się nie liczyło. Tylko on.

-Żegnaj kochana Sophio, poprowadź naszą armię do zwycięstwa.- puścił kratę. Z mieczami uniesionymi wysoko w górze mimo bólu rzucił się na Telmarskich żołnierzy którzy zmierzali w stronę naszych uwięzionych towarzyszy. I to były jego ostatnie słowa jakie słyszałam.

-Za Narnie i za naszą przyjaźń.-wyszeptałam. Reszta więźniów przyłączyła się do mojego walecznego przyjaciela stawiając czoła wrogowi. Ja osunęłam, się z bezsilności za ziemię i popatrzyłam ze łzami w  oczach na króla Piotra. Pozostali przeszli już przez most.

-Piotrze podnosząc most!- krzyknęła Królowa Zuzanna do brata. Król wciągnął mnie na swojego konia i ruszyliśmy galopem przeskakując nad wodą i zamykającym się mostem zwodzonym. Kiedy znaleźliśmy się po drugiej stronie cała roztrzęsiona spojrzałam po raz ostatni na naszych dzielnie walczących braci. A zanim odwróciłam wzrok widziałam jeszcze parę bursztynowych oczu które wpatrywały się we mnie jak w najcenniejszy  skarb świata.

Były przepełnione niezrównana odwagą, dumą, szczęściem i troską, a niewiele było w nich smutku.

Świeciły w mroku jak dwa piękne bursztyny.

Rozdział ku pamięci poległych rycerzy narnijskich. Nie zapomnimy was bracia. (*)

Onryo0

Wasza Wysokość /Edmund Pevensie/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz