Rozdział 15 "Strach"

1.4K 61 34
                                    



POV. SOPHIA

Mimo później pory nie mogłam zasnąć. Nadal czułam się źle po tej porannej kłótni z Edmundem, a teraz gdy miałam okazję to przemyśleć to jakoś nie umiałam znaleźć w sobie odwagi na to. Spać też nie mogłam. Nie umiałam już nawet sama sobie zaprzeczać. Czułam do Sprawiedliwego tak wiele... Nie umiem nawet tego nazwać... Miłość?

-Nie możesz zasnąć?-usłyszałam głos króla Piotra. usiadłam na łóżku i pokiwałam głową.

-Ja też nie.- przyznał i usiadł obok mnie. Zaczęliśmy przyjacielską rozmowę.

-Powinieneś spróbować się przespać, jutro czeka nas ciężki dzień.-powiedziałam po dłuższej wymianie zdań. Tak, to już jutro wszystko może się zmienić. Jednak czy na lepsze?

-Denerwuję się.

-To nic dziwnego.-pocieszyłam go gdy wstał i zaczął krążyć po pokoju.

-Nie, to jest dziwne. Jestem królem, a król powinien nie okazywać strachu, a jednak się boję.-uderzył pięścią o biurko.

-Strach to nie bezsilność. Strach to odwaga pokazania lęku.-przytuliłam chłopaka.

-Czyje to słowa?-był wyraźnie spokojniejszy.

-Filiasa.-powiedziałam smutno.

Stałam z przyjacielem na wzgórzu przed kolejną bitwą z plemieniem czarownic. On wyczuwając mój niepokój położył dłoń na moim ramieniu i posłał ciepły uśmiech. Bursztynowe oczy które wręcz raziły swoim olśniewającym blaskiem sprawiały,że powoli wyczuwałam w sobie ten spokój. Panika na polu bitwy jest jak przerwanie harmonii. Niby nic takiego, ale jednak wszystko potrafi zepsuć. Z tego strachu zaczęłam nawet sama sobie prawić nienormalne porównania.

-Wygramy?-zapytałam mierząc wzrokiem olbrzymów których wiedźmy przywołały.

-Ty mi to powiedz wielka pani generał.-zaśmiał się tak,że czułam ten spokój. Uśmiechnęłam się do niego. Popatrzyłam na naszą armie, wszyscy byli gotowi zginąć, a mimo to ja się bałam o ich życie. Co jeśli ktoś umrze przez moje nienormalne plany?

-Łucznicy gotowi.-podbiegł do nas faun.

-Gryfy też.-krzyknął z góry dowódca tych fascynujących stworzeń. Wyciągnęłam z pochwy miecz i poprawiłam wodze konia na którym siedziałam.

-Denerwujesz się?- zapytał mnie Fil.

-Tak bardzo to widać?-zaśmiałam się nerwowo, a po chwili posmutniałam i dodałam- To takie dziwne, powinnam być nieustraszona, a boję się jak mała dziewczynka.

-Strach to nie bezsilność. Strach to odwaga pokazania lęku.-powiedział i również wyciągnął miecz. Byłam dumna,że mam takiego mądrego przyjaciela. Spojrzeliśmy na siebie. Nie musiałam nic mówić,  by wyrazić to co myślałam i czułam. Rozumieliśmy się bez słów. Centaur skinął głową, a ja uniosłam miecz wysoko w górę.

-Za Narnie!-krzyknęłam i razem pobiegliśmy ku armii wroga. By wygrać.

Samotna łza spłynęła mi po policzku na wspomnienie wiernego przyjaciela. Wzięłam do ręki medalik i uśmiechnęłam się.

-Spróbujmy się przespać.-powiedział blondyn i położył się na swoim łóżku. Ja zrobiłam to samo i już po chwili moje oczy się zamknęły. Oby tylko nie za zawsze.

                                                                                                ***

Wszyscy od rana chodziliśmy jacyś poddenerwowani, a każda próba rozmowy na inny temat niż wojna kończyła się niezręczną ciszą.

-Naprawdę uważasz za bezpieczne by nasze królowe jechały na twoim niby koniku?-zapytałam zdenerwowana Kaspiana kiedy prowadził swoją szkapę przez korytarze niby twierdzy. Miałam mu pomóc przygotować Zuzannę i Łucję do drogi, ale wiadomość,że będą jechały na tym koniu całkowicie mnie zdezorientowała. Fakt, jest on mniejszy, łagodniejszy i niższy, ale mimo wszystko z narnijskim rumakiem byłyby bezpieczniejsze.  Osobiście szkoliłam grupę naszych koni w walce na wypadek gdyby zjawi się nieprzyjaciel.

-Daj spokój Sophie, twoje wyszkolone patataje są potrzebne tutaj.-zaśmiał się Kaspian który był już ewidentnie znudzony moimi pretensjami. Weszliśmy do kamiennej sali przy bocznym wyjściu gdzie czekały już na nas królowe. Obydwoje skłoniliśmy się im, a one odwzajemniły ukłon.

-Ten rumak jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.- powiedział książę poprawiając opasy od siodła gdy nasze przyjaciółki siedziały już na Telmarskim koniku.- Jesteście w dobrych rękach.

-Raczej kopytach.-zaśmiała się Łucja.

-Nie daj się.-powiedział cicho do starszej siostry, na co ona podniosła głowę, a ja z taka sama desperacją walnęłam się ręką w czoło.

-Jasne.- jej chłodna odpowiedź sprawiła,że czarnowłosemu zrobiło się chyba przykro czy coś...

-Wiesz..-wyciągnął z torby róg królowej.- Może oddam ci go już lepiej.

-Lepiej ty go zachowaj.-uśmiechnęła się do niego.- W razie czego mnie wezwiesz.-dodała i odjechały w stronę wyjścia, a po chwili straciłam je z oczu.

-W razie czego ja wezwiesz?!-zaśmiałam się obejmując Kaspiana po bratersku.

-Cicho siedź.-udał obrażonego i razem poszliśmy w stronę głównej sali.

Kiedy byliśmy już tam zauważyłam mojego bruneta wchodzącego z bratem do naszej komnaty więc bez zastanowienia poszłam tam z księciem.

-Królowe odjechały.-oznajmił Kaspian, a król Wielki uśmiechnął się blado.

-To dobrze, przynajmniej przez jakiś czas będą bezpieczne.-opowiedział Piotr biorąc do ręki miecz.

-Tego niestety nie można powiedzieć o nas.-zauważył Edmund i wyszliśmy na trawiasty balkon. Armia Miraza zbliżała się do naszej twierdzy, a nasi rycerze wychodzili im na spotkanie, gotowi na ewentualną bitwę.

-Nie martwcie się, w razie czego Kaspian wezwie Zuzannę.-zaśmiałam się, a oni popatrzyli zdezorientowani na zawstydzonego księcia. Zabijał mnie wzrokiem i na pokaz przyłożył lekko pięścią w ramię.

-Au, a to za co?- zapytałam choć mnie nie bolało. On w odpowiedzi tylko się zaśmiał i ruszył z Piotrem w kierunku wyjścia. Spojrzałam na Sprawiedliwego, a ona na mnie.

-Już czas.-przerwałam szeptem ciszę.

-Gotowa?- zapytał z dziwną troska gdy wychodziliśmy z pokoju.

-Jak zawsze.-uśmiechnęłam się zwycięsko choć nogi trzęsły mi się jak nigdy dotąd. Mimo,że wczoraj kłóciliśmy się to dziś chciałam go przytulić. Tak bardzo chciałam. Zwłaszcza,że za chwilę mogliśmy walczyć i nie daj Aslanie straciłabym go. Nie dopuszczałam do siebie tych myśli, jednak one powracały. Czułam,że nie wyjdę i nie dam rady walczyć jeżeli wpierw nie powiem mu co czuję. Czy to czas na prawdę?

Nie wytrzymałam i przy samym wyjściu z kopca zagrodziłam mu drogę, a następnie z impetem wpiłam się mu w usta. Niemal od razu oddał pocałunek, co wywołało w moim sercu wielką radość. Jego ręce zjechały z moje tali na uda, a ja swoje owinęłam wokół jego karku, lecz musiałam stanąć na palcach by to zrobić. Widząc to chłopak podniósł mnie, a ja owinęłam swoje nogi wokół jego pasa. Ten pocałunek był nieco inny niż poprzednie jakie dzieliliśmy. To było to.

Kiedy dotarło do mnie,że to ja odradzałam nam tego, zmieszana oderwałam się od niego. Postawił mnie na ziemię, nadal trzymałam jego policzki dłońmi, a on głaskał moją głowę.

Muszę to zrobić.

-Ja...-zaczęłam, lecz on zakrył mi usta dłonią.

-Wiem, uważasz,że to nie powinno się wydarzyć, ale przypominam,że sama zaczęłaś.-powiedział to będąc jednocześnie uśmiechniętym i smutnym, a następnie odszedł w stronę brata. Byłam kompletnie zbita z tropu.

Chciałam powiedzieć,że przepraszam...

I,że też to czuję Edmundzie Pevensie.

Wasza Wysokość /Edmund Pevensie/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz