POV. SOPHIA
Im dłużej pływaliśmy po wodach otaczających wyspę tym zielona mgła stawała się coraz bardziej zauważalna. Ciemności jakie tu panowały skradły już całe światło, a z nim właściwie radość. Niepokój wytworzony przez zwykłe, ludzkie obawy zaczął narastać między członkami załogi, nawet tymi najroślejszymi. Zamknęłam na moment oczy po raz ostatni mając nadzieję, że to jest jedynie dziwny sen i zaraz wybudzę się z niego leżąc w kajucie przytulona do Edmunda.
To nie jest postępowanie godne Generała i właśnie przez takie myśli momentami wątpiłam w swój tytuł. Śmiałam w niego wątpić tylko w takich momentach, gdy lęk opanowywał mnie całą i nawet mądre słowa Filiasa zdawały się być jedynie bezwstydnym kłamstwem.
-Strach to nie bezsilność...- spojrzałam na otaczające nas ogromne skały cytując go niemal bezgłośnie.- Strach to odwaga pokazania lęku.
Nigdy nie sądziłam, że będę walczyła na najniebezpieczniejszych wodach krain ze swoją własną mroczną strony. Teraz cały mrok który każdy z nas tłumił w sobie miał wyjść na wolność by sprowadzić umysł swego właściciela prosto w stronę zgubnego kierunku.
Zatrzymałam wzrok na Edmundzie, ale tylko dlatego, że w jego zachowaniu pojawiło się coś niebywale dziwnego. Król miał przerażony wyraz twarzy, miecz trzymał w gotowości wysoko uniesiony, ale najbardziej niepokojący był fakt, że pusto wpatrywał się przed siebie. Zupełnie jakby stał tam jego przeciwnik, ale taki którego obawia się bardziej niż samej śmierci.
Przez ułamek niewinnej sekundy pokusa by podejść do niego była najlepszą opcją jaką mógł wybrać mój umysł, ale po chwili się opamiętałam. Jeśli przyczyną jego zachowania były złe moce to mogłam nawet stracić głowę. Bez opamiętania ściąłby mi ją jednym ruchem ostrza podczas transu sądząc, że to ja jestem jego wrogiem którego się obawia.
-Idź precz! Nie żyjesz!- wykrzyczał panicznie prosto w pustkę, zamachnął się mieczem sprawiając, że każdy pobliski mu marynarz odsunął się na odległość przynajmniej pięciu dużych kroków.- Nie!- stałam jak słup soli nie widząc czy powinnam mu pomóc czy wręcz przeciwnie, pozwolić by sam wygrał ze swoim mrokiem. Moja podświadomość krzyczała, właściwie to rozkazywała mi podejść i zapytać się czy wszystko gra. Na moment ucichła, właśnie wtedy gdy po raz kolejny zamachnął się wielkim mieczem.
Po dłuższej i niepewnej chwili mojej bezczynności mój ukochany na całe szczęście się uspokoił. Obrócił się w moja stronę i posłał niewinny uśmiech, zaczął się zbliżać, ale nagle zniknął w zielonej mgle. dopiero w tym momencie zauważyłam, że była ona wszędzie!
-Edmund!- przez mój głos przeszył się najgorszy niepokój zmierzający wręcz z ogromną prędkością do stanu paniki. Obróciłam się w koło słysząc szyderczy, niemal wyzywający śmiech który bez dwóch zdań nie należał do Sprawiedliwego.
Nim zdołałam cokolwiek zrobić znalazłam się w kręgu mgły, a gdy tylko zbytnio się do niej zbliżałam czułam jakby do mych płuc wleciał gorzki żar, ból był wręcz nie do opisania. Zaczęłam się połowicznie dusić starając się wykrztusić to z siebie. Gaz drażnił moje oczy sprawiając, że już po chwili zajęły się łzami. Wycofałam się do tyłu i bezsilnie usiadłam na ziemi dalej trzymając się za szyję. Wypięłam klatkę piersiową starając wydusić z siebie choćby jedno jedyne słowo, ale ono w tym momencie zdawało się być niemal nieosiągalną trudnością.
-Łucja?- wykaszlałam, w mojej głowie kłębiła się jak zwykle złudna nadzieja, że zaraz ktoś się odezwie, że nie jestem tu sama. Cały statek jakby nagle opustoszał, a przecież jeszcze przed chwilą pokład zajmowali niemal wszyscy marynarze i rycerze.
CZYTASZ
Wasza Wysokość /Edmund Pevensie/
FantasyW chwili gdy po raz pierwszy ją ujrzałem chciałem zasypać ją pytaniami by jak najszybciej poznać. Gdy po raz pierwszy chciała mnie zabić zrozumiałem, że znów za szybko komuś zaufałem... Tracą ją wiedziałem już, że się zakochałem. Przez lata układałe...