Rozdział 28

222 12 0
                                    

Gabriel wracał do domu pociągiem, nie mając ochoty na ponowny lot, i wykorzystał długą podróż z san Francisco do Los Angeles, by zastanowić się nad tym, co ma robić. Dzwonił do ludzi z całego świata, których poznał w trakcie podróży, zostawiał wiadomości tuzinom osób, układał się z innymi, robił wszystko, co możliwe, aby znaleźć pracę z dala od Kalifornii, poza USA. Musiał się oddalić, może tym razem na dobre, ponieważ po tym ostatnim razie nie było mowy, aby Sam kiedykolwiek zapragnął jego powrotu – nie było mowy, by kiedykolwiek wybaczył Gabrielowi, że ten pozwolił mu myśleć, iż go nie pragnie.

Szczególnie, jeśli to nie była prawda.

Gabriel dotarł do domu i wykorzystał niedzielną noc odpisując na maile, dzwoniąc do ludzi i wykorzystując każde nazwisko na liście kontaktów w telefonie, by coś znaleźć; cokolwiek, byle wydostać się z sideł Azazela i by oddalić się od Sama.

Gdy dotarł do numeru chłopaka, drżący palec zawisł mu nad nim, ale dwoma ruchami kciuka kontakt został usunięty.

Gabriel miał wrażenie, że ktoś mu odrąbał kończynę.

W poniedziałek rano, gdy wszedł do budynku Azazel Enterprises, Azazel siedział za swym ogromnym biurkiem z wyrazem zadowolenia z siebie na twarzy, dopóki nie zauważył determinacji na twarzy Gabriela.

- Gabrielu, podjąłeś już decyzję? Pozwolisz, że wezmę cię pod moje skrzydła... i pomogę ci zostać najlepszym promotorem klubów w branży?

Gabriel uśmiechnął się nieco gorzko i powoli pokręcił głową.

- Azazel, muszę spasować... Dziękuję za tę bardzo... hojną... ofertę, ale nie sądzę, aby było to coś, czego teraz potrzebuję.

Azazel tak mocno zacisnął dłoń na trzymanej szklance, że ta pękła, i musiał ją odłożyć, zanim mogła roztrzaskać mu się w ręce. Spojrzenie mężczyzny pociemniało, gdy gapił się na Gabriela; marszczył brwi w niedowierzaniu i czystej, ledwo ukrywanej furii.

- Przepraszam... myślałem, że słyszę, jak przekreślasz swą karierę... ale muszę się mylić, Gabrielu, bo jesteś na to o wiele za bystry...

Gabriel westchnął miękko i wyszczerzył się do mężczyzny, po czym nieznacznie spuścił głowę i zerknął na Azazela przez rzęsy.

- Pomyliłeś mnie z kimś, kto nie może... Dam sobie radę bez twojej pomocy. Do diabła, dam sobie radę nawet, jeśli przez ciebie będą o mnie plotkować stąd do Chin! - wstał z miękkiego krzesła, które wskazał mu Azazel, gdy Gabriel wszedł do jego biura. – Gówno mnie obchodzi, co według ciebie możesz zrobić czy kto siedzi u ciebie w kieszeni... Nie będę twoją zabawką.

- Popełniasz bardzo poważny błąd...

- Może... ale popełniłbym większy pozwalając ci się kontrolować...

Gabriel odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia; Azazel wstał i krzyczał za nim głosem pełnym złości.

- Ty głupi niewdzięczny sukinsynu! Przyjąłem cię, dałem ci pracę, zapłaciłem ci dwa razy tyle, ile byłeś wart!!! I tak mi się, kurwa, odpłacasz?!

Gabriel zatrzymał się przy drzwiach z ręką na klamce i odwrócił, by spojrzeć na Azazela.

- Byłem wart każdego centa, którego mi płaciłeś, a nawet więcej, i obaj o tym wiemy. Jestem wart o wiele więcej, niż mógłbyś mi kiedykolwiek zapłacić, abym został twoim pupilkiem, ty brudny, chory zbolu – powiedział spokojnie i na twarzy pojawił mu się uśmiech. – Idź do diabła.

Dzień dobry, psorzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz